Jura Szwabska

 

W dniach 26 lipca do 11 sierpnia miałem okazję uczestniczyć w międzynarodowym obozie dla młodych grotołazów w Schelklingen – Schmiechen (koło Ulmu, płd.-zach. Niemcy). W obozie brało udział blisko 50 kursantów, głównie Niemcy, dalej Bułgarzy, Polacy (Karolina Kulesz, Katarzyna Kliś, Dorota Miecznikowska, Bartek Chruściel, Marcin Piekło, Darek Skrobała, Jacek Wawrzyniak i ja – Wojtek Nobis oraz Krzysztof Makowski – instruktor), jeden Anglik i jeden Węgier. Uczestnicy mieszkali we własnych namiotach na wynajętym polu. Otrzymywaliśmy pełne wyżywienie – 3 posiłki dziennie wydawane przez kuchnię polową. Teren był wyposażony w namiotową jadalnię i salę wykładową. Uczestnicy obozu “studiowali” na wybranym przez siebie kursie – nie było możliwości uczestnictwa w zajęciach dwóch kursów w trakcie jednego obozu. Dla uczestników z Polski przewidziana była pula 10 – 11 miejsc. Organizatorzy starali się, aby każdy uczestnik znalazł się na wybranym przez siebie kursie, ale była możliwość zmiany kursu po 1 dniu.

    Do wyboru:

  • Techniki pokonywania jaskiń i autoratownictwa (grupa początkująca, zaawansowana i ratownictwo jaskiniowe)
  • Techniki kartowania jaskiń
  • Wprowadzenie do speleologii
  • Biospeleologia, fauna i ekosystemy jaskiń
  • Wprowadzenie do geologii

Odbyło się także kilkanaście wykładów o różnorodnej tematyce (wspieranych fotografiami, filmami, demonstracjami, pokazami itp.). Grupa ratownictwa, do której dołączyłem, większość czasu spędzała na drzewach?! (przynajmniej w pierwszym tygodniu), ale nie zabrakło też “manewrów” w jaskiniach (Gustav-Jacobhohle, Roskalschacht). Odwiedzaliśmy także jaskinie w celach typowo turystycznych (Falkensteinerhohle, Todsburgerschacht) oraz jaskinie mające duże znaczenie archeologiczne (Brillenhohle, Hohlerfels). Całość oceniam bardzo pozytywnie, organizatorzy otrzymali na koniec długie i w pełni zasłużone brawa.

…czy warto to komuś polecać?… Teraz, patrząc z perspektywy czasy, uważam, że zdecydowanie TAK…. tylko trzeba lojalnie uprzedzić! Pierwsze wrażenie było takie, że poważnie zastanawiałem się nad powrotem do kraju…. na szczęście postanowiłem jednak zostać. Chyba większość Polaków (ale Bułgarzy podobnie..) nastawiała się raczej na coś w rodzaju naszych praktyk kursowych – dość “energochłonnych” , z powodu długich akcji jaskiniowych, podejść pod otwory, przestojów i marznięcia w samych jaskiniach. Bułgarzy przywieźli od siebie np. beczkę (!) karbidu, my też przygotowani byliśmy na jakieś wymagające wyjścia. Tymczasem okazało się, że jako część grupy “technicznej” – zdecydowaną większość czasu wisieliśmy na drzewach położonych w lasku nieopodal naszej bazy namiotowej, praktycznie nie opuszczając jej. To fakt, że pewnie łatwiej (bo wszystko widać…) ćwiczy się techniki w taki sposób, ale po paru dniach wszyscy z nas nalegali, żeby w końcu pójść do jakiejś JASKINI! Na szczęście kadra dała się przekonać, ale możliwość zwiedzania jaskini podczas “dnia wolnego” (były dwa takie dni) wydała nam się co najmniej dziwna. Przecież miał być to obóz jaskiniowy, a my zapisaliśmy się celowo do “grupy technicznej”! Prawda była taka, że chyba mieliśmy z jaskiniami najmniej wspólnego ze wszystkich możliwych kursów. Jeśli kogoś natomiast interesują sprawy hydrologii, geologii, czy np. fauny jaskiniowej, to powinien sporo z takich kursów skorzystać. Zaplecze sprzętowe tych “katedr” było do pozazdroszczenia! Ważną sprawą jest możliwość “podejrzenia” cudzych technik i pewnych sztuczek. Dodatkowo nawiązują się nowe znajomości ( co ciekawe, spośród Polaków – powstały one właściwie głównie wśród nas samych i utwierdziły się nawet po powrocie do kraju…). Faktycznie sporą frajdą jest Falkensteinerhohle – chyba ich główna atrakcja rejonu. W dodatku łatwo dostępna, bo położona blisko drogi, a jej wejścia nie broni żadna krata, ani “pancerne drzwi od lodówki”. Tylko, że bez neoprenowych skafandrów, to nie ma po co się do niej zapychać.

Obóz odbywa się co dwa lata, a więc następny w 2004 roku….