W tym roku obóz tatrzański miał charakter wyjątkowy. Oprócz kursantów, na Kirach pojawiło się również wielu członków klubu. Pieczę nad zawodnikami sprawowali : Zbychu Grzela oraz Zbychu Samborski.
Pierwszą jaskinią do której udali się kursanci była Kasprowa Niżnia. Ponoć przewijały się tam tłumy (około 30 osób !!!), prawdopodobnie wynika to z faktu iż tej zimy poziom wód w jaskiniach był niski. Największe wrażenie zrobiło oczywiście stąpanie po “zapałkach”.
Kolejna była jaskinia Zimna. Tu również nie brakowało amatorów podziemnych przestworzy. Tradycyjnie pętla przy “chatce” i z powrotem -do otworu. Powrót na bazę między trzecią a piątą rano. Wrażenia z jaskini były podobne do tych jakie ja miałem rok temu, w dodatku rozbiłem tam nowiuśką lampę błyskową. eeh! W każdym razie trafiłem w samą porę, “Zimna” była z głowy, a następna w kolejce “Czarna”.
W czarnej już od dawna planowałem sesję z aparatem. Zabraliśmy więć z Wojtkiem liny by zaporęczować do “węgra” no i cały sprzęt foto. Jak się okazało tematów nie brakowało, pomagał nam również Kamil. Po zaporęczowaniu “węgra” doszliśmy do “smolucha” i tu również mała sesja. W drodze powrotnej zdjęcie “strażackie” z kursantami i zabawa z “chłopkami lodowymi”. No i wycof… byle tylko do żlebu i… na tyłku do samego dołu – jak dzieci.
Następny dzień “lajtowy” -manewry na śniegu. Udaliśmy się do Doliny Lejowej, ale warunki śniegowe były kiepskie (puch) i trzeba było przygotować podłoże. “Przedskoczków” nie brakowało, a najbardziej wyróżniał się Artur na swoich nowych biegówkach -dopiero je poznawał. Mimo wysiłku grawitacja niestety wymagała wspomagania i użyto w tym celu liny zakładanej na nogę zawodnika. Siłę napędową układu stanowili Zbychu G. oraz Tomek (schab) -(również na zdjęciu). Ogólny efekt był dobry, każdy zaskoczył jak “orać dziabą” w glebie.
Kolejny dzień obozu to jaskinia Miętusia. Pod otworem znów obce plecaki… byle nie mijać się w “rurze”… na szczęście nie trzeba było, ale co mnie podkusiło żeby brać aparat?! Przed kominami mijamy Krakusów, dalej luz… aż do “marwoja”. Kursantom się podoba “bo tak urozmaicone i trochę po linach”. Powrót bez problemów.
Ostatni dzień dla większości: “Śpiący Rycerze” -obydwie. Podejście żlebem bez problemów, warunki śniegowe zgoła inne niż przed rokiem. Kursanci oglądają największą salkę w jakiej byli podczas obozu i na koniec nagroda: tyłek zamienia się ponownie w sanki, liczy się tylko styl zjazdu. Im więcej “tulupów i rydbergerów”(?) tym ocena końcowa wyższa.
Co bardziej wytrwali udają się jeszcze następnego dnia do Wodnej pod Pisaną, tam krótka lekcja z hydrologii krasu.
Obóz pod wieloma względami należy uznać za bardzo udany i oby następne były takie również.
Michał Saganowski