Obóz zimowy Tatry 2003

W tym roku obóz tatrzański miał charakter wyjątkowy. Oprócz kursantów, na Kirach pojawiło się również wielu członków klubu. Pieczę nad zawodnikami sprawowali : Zbychu Grzela oraz Zbychu Samborski.

Pierwszą jaskinią do której udali się kursanci była Kasprowa Niżnia. Ponoć przewijały się tam tłumy (około 30 osób !!!), prawdopodobnie wynika to z faktu iż tej zimy poziom wód w jaskiniach był niski. Największe wrażenie zrobiło oczywiście stąpanie po “zapałkach”.

 

Kolejna była jaskinia Zimna. Tu również nie brakowało amatorów podziemnych przestworzy. Tradycyjnie pętla przy “chatce” i z powrotem -do otworu. Powrót na bazę między trzecią a piątą rano. Wrażenia z jaskini były podobne do tych jakie ja miałem rok temu, w dodatku rozbiłem tam nowiuśką lampę błyskową. eeh! W każdym razie trafiłem w samą porę, “Zimna” była z głowy, a następna w kolejce “Czarna”.

W czarnej już od dawna planowałem sesję z aparatem. Zabraliśmy więć z Wojtkiem liny by zaporęczować do “węgra” no i cały sprzęt foto. Jak się okazało tematów nie brakowało, pomagał nam również Kamil. Po zaporęczowaniu “węgra” doszliśmy do “smolucha” i tu również mała sesja. W drodze powrotnej zdjęcie “strażackie” z kursantami i zabawa z “chłopkami lodowymi”. No i wycof… byle tylko do żlebu i… na tyłku do samego dołu – jak dzieci.

Następny dzień “lajtowy” -manewry na śniegu. Udaliśmy się do Doliny Lejowej, ale warunki śniegowe były kiepskie (puch) i trzeba było przygotować podłoże. “Przedskoczków” nie brakowało, a najbardziej wyróżniał się Artur na swoich nowych biegówkach -dopiero je poznawał. Mimo wysiłku grawitacja niestety wymagała wspomagania i użyto w tym celu liny zakładanej na nogę zawodnika. Siłę napędową układu stanowili Zbychu G. oraz Tomek (schab) -(również na zdjęciu). Ogólny efekt był dobry, każdy zaskoczył jak “orać dziabą” w glebie.

 

Kolejny dzień obozu to jaskinia Miętusia. Pod otworem znów obce plecaki… byle nie mijać się w “rurze”… na szczęście nie trzeba było, ale co mnie podkusiło żeby brać aparat?! Przed kominami mijamy Krakusów, dalej luz… aż do “marwoja”. Kursantom się podoba “bo tak urozmaicone i trochę po linach”. Powrót bez problemów.

Ostatni dzień dla większości: “Śpiący Rycerze” -obydwie. Podejście żlebem bez problemów, warunki śniegowe zgoła inne niż przed rokiem. Kursanci oglądają największą salkę w jakiej byli podczas obozu i na koniec nagroda: tyłek zamienia się ponownie w sanki, liczy się tylko styl zjazdu. Im więcej “tulupów i rydbergerów”(?) tym ocena końcowa wyższa.

Co bardziej wytrwali udają się jeszcze następnego dnia do Wodnej pod Pisaną, tam krótka lekcja z hydrologii krasu.

Obóz pod wieloma względami należy uznać za bardzo udany i oby następne były takie również.

Michał Saganowski

Słowacja 2003

Co słychać za miedzą ?

Co można napisać o “naszej” Słowacji… prawdę mówiąc bardzo dużo i niewiele zarazem!(?) W sumie byłem tam chyba cztery razy, za każdym razem w trochę innym składzie i z nieco odmiennymi zamiarami, choć sprowadzały się one oczywiście do jednego: jaskinie…

 

Rejon jest moim zdaniem wyjątkowo atrakcyjny nie tylko ze względu na swój urok i osobliwość, ale… jest po prostu blisko. Natomiast jeśli chodzi o formy szaty naciekowej, to zupełnie nie mamy czym konkurować ze Słowakami. Czyli “full wypas”. Niestety poruszanie po tym terenie jest zaskakująco trudne. Po pierwsze trzeba zaznaczyć, że powierzchnię tego krasu tworzy niezliczona (dosłownie!) liczba lejów krasowych, rozpadlin, małych pagórków a wszystko porośnięte jest lasem mieszanym, nieregularnym i prawie brak charakterystycznych punktów orientacyjnych. Szlaki niby są, ale raczej zapomniane i bardzo rzadko można kogokolwiek na nich spotkać… najczęściej tubylców. Z informacji praktycznych od razu mogę polecić informację turystyczną w Roznavie, są bardzo pomocni jeśli nie wiemy gdzie się zatrzymać. Oczywiście; wokół jest także sporo “komercyjnech” jaskiń (Ochtinska Aragonitova, Josovska, Gombasecka, Domica). Z tych wszystkich osobiście polecam Ochtinską! Kras sięga też na stronę węgierską, i jest podobnie obfity w przeróżne formy jaskiniowe… tylko dogadać się już zdecydowanie trudniej. Przedstawiam także trochę fotek, które udało nam się zrobić… a jest co fotografować!!! Niestety nie zawsze okoliczności na to pozwalają i ogólnie nie jest to łatwe zajęcie, a i efekty bywają czasami dość zaskakujace (zarówno pozytywnie, jak i negatywnie). Praktycznie wszyscy, z którymi jeździłem brali w tym czynny udział, więc jest to poniekąd robota zespołowa. Sam praktycznie nic bym nie zdziałał. Tak więc wszystkim za “współudział” bardzo dziękuję!

A “squad” stanowili głównie: Kaśka Kliś, Michał Koziński, Marcin Piekło i ja (Wojtek Nobis).

Wojtek Nobis