Lipcowy weekend na Jurze – 13-15.07.2018

                Pod koniec czerwca, gdy dobiegł końca kursowy wyjazd pod tytułem „Jaskinie Pionowe Jury” pozostał w nas niedosyt, z tego powodu małą grupą umówiliśmy się na dokładkę w najbliższy wolny weekend. Minął tydzień i rozpoczęliśmy przygotowania. Po paru dniach zbierania planów, przekrojów oraz informacji na temat wybranych przez nas jaskiń wreszcie w piątek trzynastego lipca spakowaliśmy się i wyruszyliśmy na Jurę. W składzie Paweł, Wojtek i ja (Michał) dotarliśmy późnym wieczorem do Podzamcza, gdzie znajduje się parking strzeżony, który dla kursantów z Wrocławia pełni rolę ekskluzywnego pola namiotowego.

                W sobotę rano po szybkim śniadaniu wyjechaliśmy w stronę wsi Rodaki w celu znalezienia Jaskini Spełnionych Marzeń. Opisy dojść podawane przez innych grotołazów okazały się być bardzo przejrzyste i po niedługim czasie już zjeżdżaliśmy pod ziemię. Jaskinia była głęboką na 43 metry szczeliną, którą pokonywaliśmy przepinka po przepince, aż udało nam się trafić do kamienia podpisanego cyframi -43, było to jej dno. Teraz należało wyjść do pierwszej przepinki i zjechać drugą studnią, aby zwiedzić pozostałą część jaskini. Jak okazało się godzinie (wychodzenie po linie w ciasnych szczelinach to mozolna robota), zjechaliśmy po raz drugi tą samą szczeliną na to samo dno jaskini, tyle że inną drogą. Stwierdziliśmy, że w takim razie czas się stąd zwijać, bo tego dnia czeka nas jeszcze jedna dziura w ziemi to zwiedzenia. Szybko spakowaliśmy się do auta i podjechaliśmy w okolice otworu Jaskini Na Świniuszce. W rejonie, gdzie w każdej skale i pod każdym kamieniem jest otwór ciężko jest dojść do tego, gdzie należy wleźć. Z tego powodu najpierw próbowaliśmy wcisnąć się w otwór, który wcale jaskinią Na Świniuszce nie był. Jednak po 20 minutach poszukiwań odnaleźliśmy właściwe miejsce i schowaliśmy się pod ziemię. Tutaj poszło znacznie szybciej, w mniej niż dwie godziny udało nam się zjechać na dno i wyjść. Teraz pozostawało cieszyć się życiem – szybka ewakuacja do auta, a potem żurek, schabowy, ognisko i chwila odpoczynku. W niedzielę wspaniale wyspani zwinęliśmy obóz i pojechaliśmy znowu do miejscowości Rodaki, tym razem do Jaskini Józefa. Na parkingu w Rodakach spotkaliśmy kursantów w Katowic wraz z instruktorem, którzy wybierali się do Jaskini Rysiej. Gdy dotarliśmy do otworu naszej jaskini  okazało się, że czerwona lina już jest zawieszona i ktoś jest w środku. Zdecydowaliśmy udać się gdzie indziej, ale zanim zdążyliśmy to zrobić zaczepił nas osobnik legitymujący się imieniem Adam. Wytłumaczył nam, że wczoraj próbował ze znajomymi zwiedzić Jaskinię Józefa i akcja przedłużyła się tak, że wychodzili bardzo zmęczeni, a lina im się zaklinowała i nie mieli już sił na jej wyjmowanie. Poprosił, żebyśmy wychodząc z jaskini rozwiązali ten problem, więc od razu zaczęliśmy się przebierać w nasze stroje szambonurków. W trakcie tego dotarła do nas grupa kursowa katowiczan (Jaskinia Rysia była już zajęta przez inną grupę) i okazało się, że wejdziemy do tej jaskini Józefa razem, ponieważ obite są w niej dwie osobne drogi na dno. Zjechaliśmy na dół, zauważając po drodze, że na czerwonej linie kolegów Adama były powiązane ósemki, a do jednej z nich doczepiony był woreczek po uprzęży wspinaczkowej wypełniony sprzętem. Nic dziwnego, że im się to zaklinowało, szczególnie biorąc pod uwagę, że Jaskinia Józefa jest jaskinią szczelinową. Najwidoczniej dla wspinaczy z  Łodzi i Warszawy (o czym dowiedzieliśmy się później) nie było to tak oczywiste. Na dnie spędziliśmy co najmniej godzinę zachwycając się widokami i zwiedzając szczelinowe korytarze. Po tym czasie sprawnie wygramoliliśmy się na zewnątrz, gdzie nawiązaliśmy bliższą rozmowę z rodakami z Katowic. Chwilę później dzięki zaproszeniu instruktora ich grupy – Jacka wspólnie ruszyliśmy do jaskini W Zamczysku. Przed odejściem od otworu Jaskini Józefa jeszcze chwilę rozmówiliśmy się ze wspinaczami od czerwonej liny, okazało się, że postanowili zjechać pod ziemię mając do dyspozycji poignee i gri-gri, przez co spędzili tam 13 godzin. Jaskinia W Zamczysku okazała się niewielka ale ciekawa, szczególnie na dnie, gdzie w stropie znajdowały sie niezwykłe formy. Po tej krótkiej, około godzinnej wycieczce pożegnaliśmy się z katowiczanami i ruszyliśmy do ostatniego punktu w naszym planie – Studni Szpatowców. Wcześniej każdy z nas zaporęczował jedną jaskinię, więc ochotnika do tej trzeba było wylosować, stwierdziliśmy, że kamień papier i nożyce to dobry sposób. Wypadło na mnie, więc zabrałem się do dzieła. Zjeżdżając po 17 metrowej pochylni, która kończy się półką z dwoma otworami do 20 metrowej studni czułem cały czas lekką niepewność, szczególnie w momencie mijania znicza upamiętniającego tych, którzy wpadli do środka i zginęli. Stojąc na półce trzeba było zdecydować, który otwór studni wybrać, okazało się że wybraliśmy wariant rozrywkowy, który polega na zjechaniu całej studni w pełnym zwisie, bez kontaktu ze ścianą i bez przepinek. Dno tej studni okazało się także dnem jaskini, zgrupowaliśmy się więc, zrobiliśmy wspólne zdjęcie i rozpoczęliśmy odwrót.

                Teraz pozostało tylko znaleźć jakąś jadłodajnię. Wybór był prosty – żurek, duży placek po węgiersku i w drogę do Wrocławia. Droga powrotna to około 250 kilometrów, które wyjątkowo się dłużą gdy człowiek marzy o umyciu się i założeniu czegoś czystego. Chodzenie po jaskiniach chyba polega na  utrudnianiu sobie życia do tego stopnia, by potem cieszyć się najprostszymi udogodnieniami jak obiad, prysznic czy czyste skarpety.

Wielkanocne Tatry 30-01.04.2018

Dzień 1

Drugi rok z rzędu wybraliśmy się wraz z Idą na Wielkanoc w Tatry. Stało się to już naszą tradycją świąteczną. Niestety stałą częścią naszych wiosennych wypraw zostało również przedzieranie się przez śnieg w dolinie Małej Łąki. Tak jak rok temu, nie prowadzi ono w sumie do niczego, bowiem tym razem również  nie udało nam się wejść do żadnej jaskini.

Wszystko zapowiadało się świetnie. Piękna pogoda, której rychłe załamanie meteorolodzy zapowiadali już na następny dzień, zachęciła nas do wykonania łączonej akcji w dolinie Małej Łąki. Naszymi celami stały się jaskinia Śpiących Rycerzy oraz Przy Przechodzie. Dwie proste akcje połączone z działalnością powierzchniową. Idealne, aby się rozgrzać i skorzystać z ostatniego dnia ładnej pogody. Tym razem towarzyszył nam Marcin Buczkowski, który niegdyś był członkiem SGW, obecnie jest niezrzeszony.

Po osiągnięciu Wielkiej Polany, okazało się, że tu święta są zdecydowanie białe. Nikt z nas nigdy nie był w jaskini Śpiących Rycerzy, lecz otwór jaskini jest tak ewidentny, iż nawet sroga zima nie była w stanie go przed nami ukryć. Jednak radość nie trwała zbyt długo, ponieważ owa siedmiometrowa jama była zakorkowana śniegiem po strop. Wejście było niemożliwe, a kopanie wydawało się syzyfową pracą. Schodząc żlebem, znaleźliśmy miejsce, w którym zeszła lawina. Wnioskując po strzępkach futra było ono również lodowym grobem dla kozicy.

Dalsza część wycieczki nie trwała zbyt długo, gdyż już z daleka było widać, że jaskinia Przy Przechodzie jest zakopane głęboko pod śniegiem. Można powiedzieć, iż cała akcja zakończyła się happy endem, bowiem nic tak nie rozgrzewa ciała i serca, jak kopiasty talerz żeberek skonsumowanych w doborowym towarzystwie.

Dzień 2

Rano zaliczyliśmy ogromny falstart, bowiem pogoda zdecydowanie zniechęcała do jakiegokolwiek działania w terenie. Po śniadaniu udaliśmy się ponownie do łóżek. Morale były równie niskie, jak zachodnie Tatry mokre. Na bazie panował ogólny marazm i świąteczne lenistwo, jednak około godziny 11 pojawiło się okno pogodowe. Pomyśleliśmy –  teraz albo nigdy. Błyskawicznie się zebraliśmy, by ruszyć do doliny Kościeliskiej.

Rozczarowani niepowodzeniami dnia poprzedniego, chcieliśmy poprawić sobie nastrój akcją-zupą chińską. Akcją, która zawsze się udaje i daje ogromną satysfakcję. Spakowaliśmy się na trawers Czarnej. By wypełnić w pełni świąteczny obowiązek, przygotowaliśmy koszyczek wielkanocny grotołaza. Wyruszyliśmy, tym razem w składzie: Ida Chojnacka, Jacek Malinowski, Mateusz Makarski oraz Marcin Buczkowski.

Dojście pod otwór nie przysporzyło nam żadnych kłopotów i przebiegło raczej standardowo, poza jednym małym szczegółem. W topniejącej zaspie znalazłem iPhone. Był to swego rodzaj psikus od losu, bowiem poprzedniego dnia Jacek zgubił swój telefon, który musiałem wykupić w zakopanym za flaszkę. Wracając do akcji. Złotówka poszła migiem. Pokonaliśmy ją w dwóch zespołach na przeciwwage. Wszystkie studnie na naszej drodze pokonaliśmy w ten właśnie sposób. Pierwsze problemy zaczęły się na prożku Rabka, który był pokryty lodem w 50%. Wraz z Jackiem zacząłem odkuwać go z lodu, jednocześnie martwiąc się czy w ogóle damy radę. Po chwili dołączył nas Marcin zwany Cinkiem i bunczucznie oznajmił,  iż wywspina to bez problemu. Jak powiedział, tak uczynił. Z drobną pomocą kompanów pokonał prożek w mgnieniu oka. Wytłumaczyłem sobie z Jackiem, iz Cinek zwyczajnie nie wiedział, że to co robił było trudne.

Dalej nie było juz problemów z lodem, za to mocno lało się ze stropu. Ze skruchą muszę  przyznać, że miałem duże problemy z pokonaniem Komina Węgierskiego. Trudności na wysokości 2-3 ringa z roku na rok rosną, bowiem jest to popularne miejsce i przez nadmierną eksploatację zostało jest mocno wyslizagane. Gdy dodamy do tego wodę lejącą się ciurkiem, otrzymamy spuchniete łapy oraz wymeczoną psychikę.

Dalej jaskinia była dla nas bardziej przychylna. Bardzo chciałem zrekompensować samemu sobie niepowodzenia wspinaczkowe, więc pełen zapału wstawiłem się w trawers Szmaragdowego Jeziorka. Moja psychika została mocno podbudowana, bowiem udało mi się pokonać trawers sprawnie jak nigdy. Dalej wszystko szło jak po masle. Ida jest genialnym przewodnikiem, więc nie było opcji by zabladzic. Cinek dalej popisywal się formą wspinaczkową na Progu Latających Want, której notabene nigdy nie szlifowal. Całej akcji towarzyszylo poczucie, że nie idzie nam zbyt dobrze, jednak okazalo sie, iz trawers zajal nam jedynie 6,5h.

Spodziewaliśmy się ciepłego powitania przez burze na powierzchni. Na całe szczęście meteorolodzy się mylili i zmagaliśmy się jedynie ze zmrozonym deszczem. Zejście przez żleb pod Wysranki zimą nie należy do przyjemnych. Przedzieranie się w dół przez śnieg do kolan, który raz za razem wpada do kaloszy. Droga z Polany Upłaz była bardzo przyjemna i bez niespodzianek. Jedyne, na co trzeba było uważać, to żaby zwabione deszczem na szlak doliny Kościeliskiej. Po powrocie na bazę rozstrzygnęliśmy nasz mały konkurs na przetransportowanie jajka niespodzianki przez jaskinie Czarną. Ida z Jackiem przenieśli jajka w nienaruszonym stanie. Ja z Cinkiem, no cóż… My dobrze wspinaliśmy.

Chciałbym jeszcze serdecznie podziękować Pulinie Buńce, która uraczyła nas pysznymi plackami z sosem brokułowym. Nie ma nic lepszego niż ciepłe, pyszne jedzenie po akcji.

Dzień 3

Trzeciego dnia musieliśmy nieco odpocząć. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej pogody na rest, bowiem zmrożony deszcz najlepiej ogląda się zza szyby. Ten dzień upłynął na zabawie w hackerów oraz integracjach przy grach planszowych. Okazało się, że telefon wyprodukowany przez najsłynniejszą na świecie firmę sadowniczą, leżał w zaspie od dwóch miesięcy. Mimo to udało się bez żadnych problemów odpalić aparat telefoniczny znaleziony w Kościelisku. Ku naszemu zaskoczeniu na ekranie ukazała się cyrlica, na całe szczęście Cinek potrafił rozszyfrować sowiecki szyfr. Udało nam się uzyskać adres email właścicielki. Podczas prób pozyskania większej ilości danych, doszło do blokady telefonu. Obecnie jestem w kontakcie z właścicielką, razem próbujemy ustalić sposób zwrotu. 

Dzień 4

Tatry żegnały nas piękną pogodą, jednak przed wyjazdem mieliśmy jeszcze coś do zrobienia. Wzywał nas ponor jaskini Zimnej, w końcu to był lany poniedziałek. Oczarował nas widok lodu w jaskini, piękno zimy dało się dostrzec nie tylko na powierzchni. Po pokonaniu zamarzniętego prożka i kilku ciasnot dotarliśmy do ponoru. Śmingus dyngus celebrowałem, kąpiąc się nago w jaskini. Wszystkie tradycje świąteczne mieliśmy już wypełnione, więc nadszedł czas wracać. Wyjeżdżaliśmy z żalem, bowiem los zaplanował psikus i zostawił piękną pogodę na czas naszej absencji w Tatrach. Przychodzi mi na myśl pytanie: Czy świąt nie powinniśmy spędzać w zaciszu domowy z rodziną? Ja spędziłem Wielkanoc w miejscu, gdzie czuję się najlepiej z ludźmi, którzy są mi bliscy.

Kolosy za rok 2017

Niezmiernie miło nam poinformować, że organizowana przez nas wyprawa w rejon Picos de Europa w Hiszpanii, została doceniona przez kapitułę Kolosów. Otrzymaliśmy nagrodę w kategorii eksploracja jaskiń. Dziękujemy za docenienie naszej wieloletniej pracy i zeszłorocznego sukcesu.

Lista laureatów
Anna Czerwińska (Super Kolos)
Aleksander Doba (Wyczyn roku)
Norbert Pokorski i Marek Połchowski (Podróże)
Marek Raganowicz (Alpinizm)
Speleoclub Wrocław (Eksploracja jaskiń)
Henryk Widera (Nagroda specjalna)
Tomasz Owsiany (Nagroda im. Andrzeja Zawady)
Lech Flaczyński (Nagroda Wiecznie Młodzi)

Tatry 09-10.12.2017

Planowaliśmy zrobić akcję do jaskini Białej, jednak z uwagi na komunikaty o zagrożeniu lawinowym oraz zdrowotnie osłabioną część drużyny, zdecydowaliśmy się odpuścić. Zamiast tego postanowiliśmy zrobić sobie lekki weekend rekreacyjny, którego wizja była równie zadowalająca. Ostatecznie za cel obraliśmy sobie jaskinię Zimną z trasą do Syfonu Zwolińskich oraz jaskinię Mylną.

Z Wrocławia wyruszyliśmy w piątkowy wieczór w składzie: Krzysztof, Wojtek i Maciek. Po około pięciu godzinach dotarliśmy do chatki Galicowej, gdzie czekał już na nas Mario. Nazajutrz, nie spiesząc się zanadto, około godziny 9:00 wyszliśmy spacerkiem w stronę Zimnej. Pogoda dopisywała. Po drodze, na schodkach napotkaliśmy powalone drzewa, które po ostatnich silnych wiatrach zniszczyły kilkanaście metrów drewnianej konstrukcji. Nie mając przy sobie większego bagażu, pokonaliśmy przeszkodę lekko i zwiewnie.

W perspektywie mieliśmy do przebrodzenia ponor, w którym według niedawnych informacji miało znajdować się sporo wody. Wyposażeni w ręczniczki i suchą bieliznę ruszyliśmy do otworu. W środku huczało od wiatru, który tylko pchał nas przed siebie. Topniejący śnieg rano przypominał o tym, że w ponorze może być sporo wody, co mogło zmusić nas do odwrotu. Gdy do niego dotarliśmy okazało się, że jest zupełnie suchy, co z resztą nas bardzo ucieszyło z oczywistych względów, po czym pomknęliśmy w dalszą drogę. Chwilowy postój pod Błotnym Prożkiem w oczekiwaniu na jego przewspinanie i mogliśmy pędzić dalej. Chwilę potem byliśmy już w sali gotyckiej, gdzie zatrzymaliśmy się na zabawy ze światłem i aparatem. Widok był niezgorszy. Dalsza część korytarza prowadząca do celu była równie urokliwa. Przy syfonie przystanęliśmy by jeszcze chwilę nacieszyć się widokiem pobłyskującej wody, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia. Po drodze, jeszcze w środku minęliśmy się z zespołem kursantów szlifujących sztukę kartowania. Wymieniliśmy uprzejmości i poszliśmy dalej. Po wydostaniu się z jaskini doszliśmy do wniosku, że przejście jej poszło nam na tyle szybko, że jeszcze dziś damy radę zwiedzić Mylną.

Do następnej jaskini dotarliśmy w pół godziny. Mieliśmy dwie opcje – przejść z plecakami przez dziurę na drugą stronę albo zostawić rzeczy, przejść jaskinie i wrócić po rzeczy dookoła. Nie mogąc się zdecydować, stworzyliśmy sobie trzecią opcję. Udaliśmy się do schroniska na małe co nieco. Stwierdziliśmy, że Mylna może poczekać na nas jeszcze jeden dzień.

Gdzieś w międzyczasie Mario zorientował się, że po drodze zgubił czekan, którego, jak się później okazało, znaleźli przy powalonych drzewach mijani wcześniej grotołazi z Poznania. Na szczęście udało się znaleźć do nich kontakt a zgubę udało się odzyskać.

Niedzielnym porankiem okazało się, że wczorajszy dzień odbił się na nas bardziej niż powinien. Poruszaliśmy się jak muchy w smole a pakowanie się na akcję, na którą mięliśmy zmieścić się w jednego wora, wyglądało jak przygotowania do wyprawy na K2. Z bazy udało nam się wygramolić dopiero chwilę przed południem. Słomiany zapał został rozwiany gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz. Rześka, słoneczna aura tchnęła w nas wszystkich nieco życia. Błądząc odrobinę, po chwili znowu znaleźliśmy przy otworze Mylnej. Tym razem pełni energii i chęci zwiedzania. Jaskinia ostatecznie okazała się nie być tak trywialna jak wcześniej myśleliśmy. Wewnątrz spędziliśmy blisko dwie godziny intrygowani co chwila to nowym korytarzykiem. Na wyjściu zamiast słońca zastaliśmy rozwijający się halny.

Speleokonfrontacje 2017

Za nami intensywny weekend spędzonych na przeglądzie działalności jaskiniowej i kanioningowej Speleokonfrontacje 2017.

W piątek odbył się panel dotyczący eksploracji jaskini Lamprehtshofen. Głównymi prelegentami byli Kazimierz Szych i Andrzej Ciszewski.

W sobotę odbyło się zebranie KTJ PZA. Omówiono finansowanie wypraw eksploracyjnych na 2018 rok oraz burzliwie dyskutowano i głosowano nad wprowadzeniem Karty Grotołaza. Bogusława Chlipała opowiedziała o współpracy z Tatrzańskim Parkiem Narodowym. Aktualnie między innymi prowadzone są rozmowy na temat udostępnienia dodatkowych jaskiń do ruchu taternickiego. Grupa Ratownictwa Jaskiniowego złożyła sprawozdanie ze swojej działalności.

W tym samym czasie, nasza klubowa koleżanka, Małgorzata Wojtczaka opowiedziała o swojej wyprawie, w czasie której samotnie zdobyła biegun południowy. W ciągu dnia część członków naszego klubu oraz kursantów odwiedziła kilka z okolicznych jaskiń. Wśród nich była jaskinia Sucha, Berkowa, Sulmowa, Pastusia oraz Studnia Szpatowców.

Popołudniu mieliśmy przyjemność odebrać nagrodę im. Waldka Muchy za najciekawsze osiągnięcie eksploracyjne w 2017 roku za wyprawę Picos de Europa. Do nagrody była nominowane także wyprawa Kanin STJ KW Kraków oraz Prokletje WKTJ. Po rozdaniu nagród zaprezentowano film jaskiniowy w technologii 3D.

O godzinie 16 rozpoczęła się część konkursowa Speleokonfrontacji. Zostało zaprezentowanych 16 filmów w trzech blokach.
Wieczorem odbył się koncert zespołu Chałos, który tworzą członkowie naszego klubu oraz dyskoteka do późnych godzin nocnych.
W trakcie weekendowych wydarzeń trwał także kiermasz sprzętu, na którym można było spotkać między innymi Skalnik.pl, Pajak, Explorer, Kwark i innych.

W niedzielę zaprezentowano wyniki głosowania jury i publiczności na najlepszy film oraz klubów ma Wyczyn Roku. Nasz klub otrzymał dwie nagrody. Poniżej cała lista zwycięzców:

Nagrody Jury

I miejsce – „Sistema Cheve 2017” – Witold Hoffmann, WKTJ
II miejsce – „Meduza 2017” – Maciej Fryń, ČSS ZO 6-25 Pustý žleb
Przyznano trzy trzecie miejsca ex aequo:
III – „Hoher Göll” – Mateusz Golicz, Rudzki Klub Grotołazów „Nocek”
III – „Rumuńska speleo-majówka” – Dariusz Bartoszewski, Sopocki Klub Taternictwa Jaskiniowego
III – „Lampo 2017” – Tomasz Snopkiewicz, KKTJ

Nagrody publiczności
I miejsce – „Cała prawda o sukcesie” – Aleksandra Robak, Speleoclub Wrocław
II miejsce – „Meduza 2017” – Maciej Fryń, ČSS ZO 6-25 Pustý žleb
III miejsce – „Sistema Cheve 2017” – Witold Hoffmann, WKTJ

Wyczyn Roku
Speleoclub Wrocław, za osiągnięcia w eksploracji masywu Picos de Europa.

Po ogłoszeniu wyników odbyło się losowanie nagród wśród uczestników imprezy. Do zgarnięcia były między innymi liny Tendon, produkty marki Volven, Petzl, Explorer, Pajak, a także prenumeraty gazety Taternik, Jaskinie i wiele innych pozycji literaturowych.

Po dwóch dniach pełnych atrakcji wybraliśmy się wraz z członkami Klubu Speleologicznego Politechniki Wrocławskiej do jaskini Józefa.
Podczas powrotu do Wrocławia zaskoczyła nas burza śnieżna, ale wszyscy szczęśliwie dotarli do domów.