KURS 2020

Już w marcu startuje kolejny kurs taternictwa jaskiniowego! Jeśli chcesz przeżyć przygodę życia, poznać niezwykłych ludzi i zobaczyć miejsca, w których nie każdemu dane jest postawić stopę – przyjdź do nas.

26 lutego o godzinie 19:00 spotykamy się w sali 220 bud. A -3 Politechniki Wrocławskiej. 

Zajrzyj, poznaj nas, zobacz co Cię czeka. 

Więcej szczegółów znajdziesz w zakładce KURS

ZAPRASZAMY!

 

Obóz wspinaczkowy 1 – kurs 2018

Jako pierwsza grupa tegorocznego obozu wspinaczkowego pojawiliśmy się pełni energii i zapału pod skał na Górze Birów. Zapoznaliśmy się ze sprzętem i technikami wspinaczkowymi.
Poznaliśmy uroki wędkowania. Kocimi, robaczkowymi i gamoniastymi ruchami zdobywaliśmy szczyt.
Stosowaliśmy prowadzenie drogi od dołu na wędkę z zastosowaniem poznanej techniki z wykorzystaniem ekspresów i przepinania przez stanowisko do zjazdu.

36807369_10214059221489408_1188488884699267072_n

W kolejnych dniach doskonaliliśmy techniki wspinaczkowe, asekuracji, zjazdów i  zakładania stanowisk wielowyciągowych. Zmagaliśmy się nie tylko z wynalezieniem odpowiednich chwytów, ale również z dużą dawką wiedzy, którą cierpliwy instruktor próbował nam wpoić. W międzyczasie rozważał konsumpcję książeczki instruktorskiej z ketchupem (chyba był z nas bardzo zadowolony :)). Jednak udało nam się trochę przyswoić wiedzy ze wspinania na prowadzeniu, na drogach wielowyciągowych, podchodzenia i schodzenia z wykorzystaniem repów, dostaliśmy też wiedzę na temat stylu wspinaczki (OS, FLASH, RP).

36898407_10214059221769415_6415045870080753664_n

…. a to jeden z wielu sposobów zakładania stanowisk, tu przedstawiamy wykorzystanie wyblinek

36826307_10214059222049422_9049070878024794112_n (1)

W deszczowe dni chowaliśmy się do pobliskiej jaskini, gdzie poznawaliśmy metody autoratownictwa.
W razie problemów partnera teraz nie utniemy liny i nie pójdziemy sobie, możemy zastosować m.in. wciągnięcie osoby z wykorzystaniem metody ,,U’’, flaschenzuga szwajcarskiego, łączenie liny i opuszczenie osoby poszkodowanej.

36899279_10214059222329429_6380835437660864512_n 36882693_10214059222649437_8401772770546941952_n

W przedostatni dzień nabywaliśmy umiejętności do bezpiecznego osadzania własnej asekuracji za pomocą  kości typu roksy, heksy i tricamy.  Ciężko było uwierzyć, że tak mała kość wytrzyma. Na szczęście okazało się, że kości faktycznie trzymają się skały pod warunkiem, że się nie odpadnie 🙂
Na szczęście nikt z nas nie testował ich wytrzymałości. Trzymaliśmy się skały jak pająki i ruszaliśmy jak ślimaczki.

36830408_10214059223049447_2526301958235488256_n

Pani Kierownik była wrogiem demokracji i nasze prośby do niej musieliśmy kierować w takiej pozycji.

36858848_10214059223769465_5745940852136476672_n

No i w końcu się doigrała, bo to zły dyktator był  🙂

36791406_10214059224089473_5002644607775801344_n

Praktycznie nie mieliśmy wolnej chwili. Nie przeszkadzała nam w tym zmienna pogoda, bo po pięciu minutach słońca były dwie godziny deszczu. Kończylismy zajęcia, szybki obiad i jechaliśmy zwiedzać okolicę; ruiny zamków, pustynię Błędowską, skałki ,,Okiennik’’, no i oczywiście kilka okolicznych dziur.

Wieczorami suszyliśmy pranie za pomocą profesjonalnie wystruganych przyrządów.

36825381_10214059224809491_907419498930241536_n

Sześć dni wypełnionych intensywnymi zajęciami, minęło nawet nie wiadomo kiedy. Było nam tak mało, że przedłużyliśmy sobie wyjazd jeszcze o jeden dzień. Pakowanie naszego obozowiska to kolejny mały cud.
Nie przypuszczaliśmy, że do volkswagena polo zmieszczą się cztery osoby, chyba z sześć plecaków, oprócz wspinaczkowego – sprzęt jaskiniowy, kalosze, uprzęże itd… Ponadto namioty, śpiwory, karimaty (w tym jedna kanapa Pani kierownik :)). Polo to jednak mini van, a nie auto miejskie na zakupy.

P.S. Pani kierownik oczywiście nie była złym dyktatorem i szybko ją uwolniliśmy z dybów (chociaż dla niej te 24 godziny to może nie było szybko :)). To naprawdę był fajnie spędzony czas. Szkoda, że tak szybko minął i trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości.

Załoga:

Od lewej: Jarek, Sylwia, Wojtek i Agata

36786400_10214059226089523_413041597492494336_n

Zajęcia linowe 3 – Góra Birów

Kolejny, w naszym wykonaniu  już drugi weekend na skałach Góry Birów minął pod znakiem spieczonych słońcem karków i obitych łokci oraz kolan. Chociaż w piątek wieczorem, gdy wszyscy spotkaliśmy się na polu namiotowym było świeżo po deszczu, a w sobotę rano obudziło nas stukanie kropel wody o tropiki namiotów, pierwsze wpięcia przyrządów w liny wykonywaliśmy już w niemalże 30 stopniowym upale.

Cała wyprawa rozpoczęła się standardowo od pobrania sprzętu z klubowego magazynu i rozdysponowania go między tą częścią kursantów, która posiada samochody. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji, wyznaczony wcześniej kierownik wyjazdu – Sebastian uległ kontuzji i przekazał mi władzę. Niemniej szybko w piątek wymieniliśmy się potrzebnymi informacjami i można było ruszać do Podzamcza. Stałym punktem wyjazdów na Jurę jest stanie w korku na drodze A4 (alternatywą jest prawie o godzinę dłuższa jazda przez Wieluń), tym razem nie było inaczej. Gdy wszyscy dotarliśmy na miejsce było już ciemno a ognisko płonęło w najlepsze. Pozostało rozstawić namioty, rozpakować się, pogadać chwilę przy ogniu i wyspać przed ciężką sobotą.

W wyspaniu bardzo pomogli nam motolotniarze, którzy zarówno w sobotę, jak i w niedzielę urządzali sobie przed 6.00 rano wyjątkowo niskie przeloty, nad naszym polem namiotowym. Dzięki temu o 7 prawie wszyscy już w pełni rześcy i pokrzepieni wypełzali namiotów w celu przygotowania się do dnia zajęć. Szybkie śniadanie, chaotyczne pakowanie się i po 9.00 spotkaliśmy się pod skałą z Guciem, Izą i Szufladą – naszymi instruktorami. Na początku poznaliśmy założenia treningowe tych zajęć – techniki linowe mają stać się dla nas sposobem bezpiecznego i sprawnego poruszania się po jaskiniach, a nie walką o przetrwanie na pierwszej przepince. W związku z tym w pełni zmotywowani spędziliśmy cały dzień na ćwiczeniu. Walcząc przez ponad 6 godzin na południowej ścianie Góry Birów w pełnym słońcu zdołaliśmy przećwiczyć wszystkie przepinki, odciągi, trawersy, wejścia i zjazdy oraz irytowanie instruktorów przede wszystkim. Sobotę zakończyliśmy obiadem w miejscowej restauracji i rozmowami przy ognisku.

Kolejnego dnia standardowo przywitał nas warkot silników motolotni – znak, że należy zacząć się zbierać. Niedziela niewiele różniła się od dnia poprzedniego, udaliśmy się w skały i po krótkiej pogadance już wisieliśmy na linach. Jako że był to drugi dzień, zaufanie do liny i poczucie komfortu w bezwładnym wiszeniu rosły, a kolejki na przepinkach trwały krócej niż zwykle. Tak czy owak nie mogło być idealnie, słońce dawało nam porządnie popalić, szczególnie na szczycie skały przy oczekiwaniu na zjazd. Dzięki temu wszyscy wróciliśmy do Wrocławia z wypalonymi na głowach obrysami kasków i zapasem witaminy D na cały rok. Poza standardowymi przepinkami, zjazdami i wchodzeniem po linie w niedzielę mieliśmy okazję przećwiczyć poruszanie się na linach kierunkowych i tyrolce. Cały dzień minął równie szybko jak sobota, niestety po obiedzie nie było już czasu na ognisko i rozmowy, trzeba było odpalać silniki i wracać skąd przyjechaliśmy.

Bogatsi w nowe umiejętności i doświadczenia rozjechaliśmy się do domów jednocześnie czekając niecierpliwie na kolejne zajęcia. Za dwa tygodnie czeka nas pierwsze wejście do jaskini pionowej, będzie to sprawdzianem tego co wyćwiczyliśmy w skałach.

   

Zajęcia linowe 2 – Góra Birów 21-22.04.2018

Nasze zajęcia zaczęły się tak naprawdę jeszcze przed wyjazdem na Jur ę Krakowsko-Częstochowską od wyboru i pobrania sprzętu potrzebnego na wyjazd. Z magazynu klubu pobraliśmy 5 worków pełnych lin, taśm, różnych rodzajów karabinków, protektorów na liny, zapasowych worków szpejowych oraz innych przyrządów, które mogą się przydać w skałach. Sprzęt został rozdysponowany między kursantów na czas transportu.
W piątek wieczorem zjawiliśmy się w prawie pełnym składzie w Podzamczu. Ten wieczór był też wieczorem integracyjnym, który bardzo miło spędziliśmy rozmawiając o rzeczach ważnych i mniej ważnych.

Czas na pierwszy dzień zajęć. W sobotę rano idziemy pod Górę Birów, oddaloną od pola namiotowego o ok 0,5 km. Szybko docieramy na miejsce. Pierwsze spojrzenie na ściany powoduje u części z nas małe wątpliwości: czy my to naprawdę robimy, serio? Nie ma na nie jednak czasu, gdyż poznajemy naszych Instruktorów: Emka, Mikiego i Przemka. Wstępne wyjaśnienie zasad działania i przedstawienie planu pierwszego dnia ćwiczeń przebiega szybko. Zabieramy się więc za przygotowanie sprzętu własnego i zespołowego. Ubieramy na siebie uprzęże, kaski, sprawdzamy przyrządy, rozkładamy liny i karabinki. Instruktorzy i wspomagający nas klubowicze poręczują drogi. Jesteśmy gotowi do działania. Przed nami ponad 7 godzin ćwiczenia umiejętności nabytych na pierwszych zajęciach na ściance wspinaczkowej. Mamy do dyspozycji 8 lin pełnych przepinek. Jest też jedna z odciągiem. Później dochodzą jeszcze węzły, które mamy pokonywać zjeżdżając na linie i wchodząc po niej. Swoje robi też wysokość, gdyż niektórzy z nas mają z nią problem. Część dróg jest dość prosta do pokonania, za to pełna przepinek. Część ma nas przygotować do oswojenia się z wiszeniem na linie bez kontaktu ze ścianą lub do wahadeł, przewieszeń, ciaśniejszych przejść w których biegnie lina. Bywają sytuacje, w których pomagają nam radą instruktorzy i klubowicze. Zawsze ktoś nas pilnuje i możemy się spytać, jak mamy pokonać daną trudność. Jednak to my musimy sobie dać radę na linie. Nikt za nas tego nie zrobi. Między ćwiczeniami mamy możliwość podziwiać piękno Góry Birów oraz pogadać i troszkę odpocząć. Jednak nie na długo, gdyż Emek zaraz pyta z dołu, gdzie jesteśmy i czemu jeszcze nie na linie. Ostatnim ćwiczeniem dla niektórych kursantów tego dnia jest deporęczowanie.

Wieczorem mamy znów czas na integrację. Jest ognisko i gitara.

Drugi dzień jest bardzo podobny. Dochodzą nam kolejne ćwiczenia, jak schodzenie na przyrządach do wychodzenia. Zmieniają się drogi i ich poziom trudności. Jesteśmy zmęczeni po poprzednim dniu, jednak dajemy radę. Zdarzają się także chwile grozy, gdy okazuje się, że ktoś źle wpiął przyrządy, co mogło skutkować katastrofą. Jednak czujne oczy instruktorów wyłapują każde nasze potknięcie, co pozwala nam cało wyjść z każdej opresji, którą sobie zgotowaliśmy.
Po wielu godzinach ćwiczeń w końcu deporęczujemy liny. Okazuje się to łatwiejsze niż mi się początkowo wydawało. Od instruktorów dostajemy jeszcze podsumowanie naszych zmagań z dwóch dni. Zmęczeni i poobijani sprawdzamy, czy zgadza nam się stan sprzętu wypożyczonego na zajęcia. Na szczęście zgadza się, nic nie zgubiliśmy, nic nie zostało na ścianie. Pakujemy wszystko do worków sprzętowych i wygłodniali wracamy do Wrocławia. 

Po dwóch dniach na linach wiemy już, jak ważne są regularne ćwiczenia. Nie tylko przepinek, ale też własnego ciała i wyrabianie wytrzymałości. Ważne też jest trzymanie się podstawowej zasady dwóch punktów oraz zrozumienie, jak działają przyrządy. No i chyba równie ważna nauka: nigdy się nie poddawaj, a jakoś wyjdziesz z patowej sytuacji 🙂

Wielkie podziękowania dla naszych instruktorów (za naukę, ale również spokój i opanowanie): Emka, Mikiego oraz Przemka.
Wspierali nas: Ola, Mario, Beti, Luźny oraz Nina. Za co również wielkie dzięki!

W wyjeździe uczestniczyli: Michalina (czyli ja), Marcin, Jarek, Agata, Michał B., Paweł, Daga, Arek, Ania, Michał A., Kasia, Sebastian, Magda i Bart.

Pierwsze zajęcia linowe – kurs 2018

Nadszedł ten dzień, pierwsze zajęcia linowe.

Kursanci pojawili się wręcz punktualnie na słynnej Fpince. Zwarci, gotowi i obładowani tajemniczym sprzętem. Niepewni co ich czeka i jak będą wyglądać ich pierwsze praktyczne zajęcia.

Chwila na zapoznanie się z terenem, wzięcie głębokiego oddechu, i hop – do góry! Teoretycznie wiedzieliśmy, co do czego służy, ale z poprawnym zamontowaniem nie było już tak łatwo. Zdarzały się wpięcia płaniety do góry nogami, rolki tylko do liny czy wejścia na podest bez zabezpieczenia.

Wszyscy jednak zachowali zimną krew. Nie tylko my – kursanci, ale i obecni na zajęciach doświadczeni instruktorzy, którzy bacznie przyglądali się naszym poczynaniom. Cierpliwie tłumaczyli, jak motać linę na rolce i dlaczego trzeba być wpiętym w dwóch punktach. I robili zdjęcia, które można by opatrzeć tytułem „kursant potrafi”. Żebyśmy już wkrótce śmiali się z naszych kreatywnych pomysłów, takich jak ten który znajdziecie w galerii zdjęć:

 

Przetrwaliśmy kilkugodzinny, intensywny trening. Resztkami sił udało się nawet poćwiczyć przepinki. Z uśmiechem na twarzy i licznymi siniakami zakończyliśmy pierwsze zajęcia, następne odbędą się już w terenie – na górze Birów. Czy damy radę, czy nie zabraknie odwagi i sił? Czy będziemy pamiętać jak montować sprzęt do liny?

Zobaczcie jak wyglądały nasze pierwsze zajęcia okiem naszej klubowej koleżanki – Aleksandry Robak:

Autor tekstu: Agata Zygmunt i Katarzyna Spychaj