![]() | ||||||||||
![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() |
Piec okiem kursanta, 11-13.05.2007
W piątkowy wieczór, pamiętnego dnia 11.05.07r, po wielu trudach podróży samochodem nastąpiła konfrontacja z wrogiem nr1 czyli szpejem. Należało upierdliwców wtachać pod Piec. Początkowy zapał jakoś się po drodze zagubił, a te małe, żółte potworki naraziły nam się potężnie.

W nocy i rano przybyło parę osób i chociaż chmury trochę nad nami popłakiwały to wszyscy dzielnie przystąpili do ataku na liny, gdy tylko nam je powieszono;). Najfajniej zapowiadały się tyrolki, ale najpierw trzeba było sobie przypomnieć lub nauczyć się, co się gdzie przypina i w jakiej kolejności. Niektórzy mieli sporo wrażeń dyndając sobie parę metrów nad ziemią z kupą żelastwa w różnych miejscach i nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Na szczęście wiecznie spokojny głos Zbycha ("no to teraz przepnij sobie tego żółtego crolla, bardzo ładnie, a teraz...") trochę pomagał opanować stres, w każdym razie obyło się bez głębszych urazów fizycznych i psychicznych. Lin było jednak za mało jak na nasze nienasycone kursanckie dusze, co powodowało liczne spotkania typu wychodzący-zjeżdżający, kończące się szybciutką, dyskretną zmianą kierunku wędrówki. Nie muszę raczej dodawać, że przy takim zapale kolejka na tyrolki była większa niż za komuny po czekoladę. Niewątpliwą atrakcją było pięknie dymiące ognisko usytuowane wprost pod tyłkiem kursanta walczącego z przepinką. Można było poczuć się jak świeża szynka w wędzarni...

Pod koniec dnia, zmęczone i obdrapane kończyny wszczęły bunt, więc zdecydowana większość(poza spóźnialskimi, którzy wciąż nie mogli nacieszyć się sznurkami) zaległa w celach integracyjnych przy ognisku. Sid zawładnął gitarą i po pokonaniu początkowego, zbiorowego onieśmielenia w niebo wzniosły się radosne pieśni śpiewane co raz to radośniejszymi głosami?
"A po nocy przychodzi dzień " taaak, ranek to czas ciężkiej próby, dopiero głos Stacha, wzywający wszystkich, którzy chcą się nauczyć poręczować, częściowo pomógł pokonać poranne otępienie. Po sprawdzeniu węzełkowych umiejętności ruszyliśmy poręczować Piec. Jednym szło lepiej, drugim gorzej, niektórzy męczyli przepinki, inni węzły a jeszcze inni pieski;-), generalnie każdy znalazł coś dla siebie. Niestety nasz zmysł estetyczny, jeśli chodzi o wygląd węzłów, w większości wypadków nie spotkał się z aprobatą instruktorów. Po poręczowaniu pozostało już tylko generalne sprzątanie, pakowanie, obiad i powrót do odrobinę mniej szarej rzeczywistości.
Jagoda