19-21 września 2008. V Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej

W dniach 19-21 września 2008 odbyło się V Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej im. Daniela Ważyńskiego i Mateusza Hryncewicza (http://przejsciekotliny.pl/).

V przejście Kotliny Jeleniogórskiej

V przejście Kotliny Jeleniogórskiej

Trasa długości 145 km wiodła przez: Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Kaczawskie oraz Góry Izerskie. Suma przewyższeń i obniżeń wyniosła około 5500 m.

Szczegółowa mapa: http://przejsciekotliny.pl/images/stories/mapa/kotlina2008.jpg

Niestety w tym roku warunki pogodowe nie dopisały, na odcinku Karkonoszy padał deszcz ze śniegiem, mocno wiało i było zimno, a to przecież był dopiero początek drogi...

Na starcie, w piatek 19 września o godzinie 20., wśród 161 osób staneły 4 dziewczyny związane z naszym klubem: Maślanka, Gocha (Tofiluk), Ela oraz Jagoda. Po niecałych 45 godzinach dziewczyny były już na mecie. Znalazły się wśród około 30 osób które pokonały to przejście w 48 godzin, w tym wśród 5 dziewczyn (!!!), którym udał się ten wyczyn w tym roku. Gratulujemy!!!

PRZEJŚCIE DOOKOŁA WOKÓŁ KOTLINY JELENIOGÓRSKIEJ

Od czego by tu zacząć, może o tego, że nie wiedziałam co to znaczy przejść 145km na własnych nogach, no bo człowiek nie co dzień tyle chodzi. Nie tyle i nie w takim czasie - 48 godzin. W ogólnie żyłam w nieświadomości, że ludzie takie rzeczy robią, chodzą i mniejsze dystanse i większe w odpowiednio określonych ramach czasowych. I tak naprawdę nie znałam siebie, czyli, hmm, krótko mówiąc rajd ten dał dużo, dużo wiedzy, świadomości i dużo nowych pytań pojawiło się w głowie, na które może znajdzie się odpowiedź w przyszłości.

Pewnego dnia, nawet nie pamiętam kiedy, Gocha zaproponowała mi uczestnictwo w Przejściu dookoła Kotliny Jeleniogórskiej 2008. Wszystko zostało powiedziane: co to jest, kto uczestniczy, jaka trasa, jakie zasady i tysiące pytań. Rajd ten jest: "imprezą organizowaną w celu upamiętnienia pierwszej próby obejścia górami Kotliny Jeleniogórskiej, podjętej m.in. przez tragicznie zmarłego kolegę Daniela Ważyńskiego z Grupy Karkonoskiej GOPR. Pełna nazwa brzmi Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej im. Daniela Ważyńskiego i Mateusza Hryncewicza." (http://przejsciekotliny.pl/content/view/34/26/). Uczestniczyć może każdy. Trasa wiedzie przez kolejne pasma górskie otaczające kotlinę jeleniogórską - Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Kaczawskie i Góry Izerskie, a główne zasady zamykają się w przejściu na własnych nogach 145km po trasie ustalonej przez organizatorów w wyznaczonym czasie 48 godzin. Tak, to były pierwsze rzeczy jakich dowiedziałam się na temat Przejścia, w pozostałe szczegóły Gocha wtajemniczała mnie w kolejnych dniach. Dowiedziałam się, że spanie - jeśli chcemy spać, organizujemy sobie sami; jedzenie - tak ogólnie też sami załatwiamy lub kupujemy w sklepach po drodze, choć organizatorzy zapewniają posiłki i herbatę na punktach żywieniowych; kontrola - polegać będzie na sprawdzeniu obecności i zapisaniu czasu na punktach kontrolnych. I tak krok po kroku wchodziłam w tajniki Przejścia, aż w końcu nadszedł Wielki Dzień:). Godzina 20:00 obecność obowiązkowa przy dolnej stacji wyciągu na Szrenicę w Szklarskiej Porębie. Ruszamy. Na pierwszy strzał idą Karkonosze. W ciemnościach nadchodzącej nocy szybko znikają sylwetki ludzi, a dokładnie w tych miejscach, w których przed chwilą był człowiek widać już tylko małe światełko czołówki. Pniemy się w górę i próbujemy trzymać się planu Gochy - nasza taktyka to przejść Karkonosze na raz, bez spania i dłuższych postojów. Na Halę Szrenicką podchodzimy na początku dosyć zwartą grupą, szybko jednak każdy zostaje sam z własnym tempem i wiatrem, co hula po górach. No może nie tak do końca sam. My zakładamy, że idziemy we dwójkę i co by się nie działo, załamanie nas czy pogody, kontuzja czy entuzjazm, jedno nie zostawi drugiego. Mijamy Szrenicę, Śnieżne Kotły, ale jakoś nic nie widać. Wszystko zniknęło we mgle i pozostaje tylko przeć do przodu. I wtedy przypomina mi się pewien zasłyszany cytat: "Na przekór wiatrom, burzom, łzom, na przekór trwodze i rozpaczy, będę szedł dalej z pieśnią mą". Dochodzimy do Domu Śląskiego. Tu na nas czeka ciepła herbata i chwila odpoczynku dla zmarzniętych kości. Wiatr nie chce ustać, więc cóż zrobić, może da chwilę ciszy i pozwoli pokonać Snieżkę. Dalej w dół, ostrożnie bo ślisko, a na dole pierwszy punkt kontrolny. Goprowcy nas witają, jesteśmy chyba w środkowej części idącej grupy. Przed nami Rudawy Janowickie i znajomy zamek Bolczów. Tutaj jest już dzień i od razu jakoś raźniej się idzie. Do naszej dwuosobowej grupki dołączają się cztery napotkane osoby i to z nimi idziemy już prawie do końca, choć z małymi przerwami, bo tu właśnie tak jest.

V przejście Kotliny Jeleniogórskiej

V przejście Kotliny Jeleniogórskiej

Człowiek idzie, odpoczywa, kogoś spotyka, dołącza się, potem ktoś inny robi sobie przerwę i znowu spotyka kogoś innego, a czasem tego samego. Tak właśnie było i z naszymi znajomymi. Razem docieramy na punkt żywieniowy na Różance, skąd już same ruszamy dalej - chłopaków spotkamy później na trasie. Pora na Kaczawy. Pogoda poprawiła się, momentami coś tam pada z nieba, ale idzie się dobrze, choć i spanie człowieka łapie i nogi odmawiają posłuszeństwa. Wtedy to zapada decyzja: tym razem nie będzie spania, idziemy całą trasę na raz, to znaczy ile damy radę. Kolana bolą, myśli dziwne się w głowie pojawiają, ale nie wszystkie są smutne czy złe. Ma się jednak jakąś siłę w sobie, która pcha człowieka do przodu. I tak nas ta siła pcha przez Chrośnicę, Górę Szybowcową, Jeżów Sudecki, Perłę Zachodu, gdzie akurat weselicho się odbywa. Jest środek nocy z soboty na niedzielę, mijamy kolejne punkty kontrolne i jak się dowiadujemy dużo ludzi poszło spać. Gdzieś po krzakach, pod dachami czy pałatkami robią sobie drzemkę i łapią siły na następne kilometry. My idziemy dalej, nie ma co stać za długo w jednym miejscu bo zaśniemy. Przy Perle Zachodu, a nawet już wcześniej w Jeżowie, nasza grupa nabiera mocy, spotykamy kolejne osoby i tak już zostajemy razem do końca. Przed nami jeszcze tylko Izery i już będziemy w domu. Tu chyba zaczyna się najbardziej ciężki kawałek chleba do ugryzienia. W miękkich butach, bo ciężkie byłyby za ciężkie, człowiek czuje każdy kamyczek, na miękkich nogach, z ciężką głową, która coraz niżej opada i ewidentnie ciągnie do ziemi, idzie się trochę jak na rauszu. Do góry i na dół. Na Wysoki Kamień i na Rozdroże pod Cichą Równią. Na Przedział i do schroniska Kamieńczyk. I stąd, jakby to powiedzieć, metę już widać. Nie do wiary, że to już minęło, choć trzeba przyznać, że na każdym z nas widać ślady Przejścia. Każdy z nas jest po przejściu(ach). Wyglądamy jak grupa inwalidów, zgarbieni kuśtykamy, kulejemy, ledwo co ciągniemy kijki trekingowe za sobą. Ale co dziwne, jacyś tacy mocni w duchu jesteśmy i uśmiechnięci i tak jak rozmawiałyśmy sobie po drodze z Gochą, niektórzy naprawdę muszą dostać w dupę, żeby poczuć, że żyją...

tekst: Maślanka, zdjęcia: Sebastian Sobczyk