![]() | ||||||||||
![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() |
OBÓZ ZIMOWY SPELEO 2008
Nasz turnus byl drugi w kolejce. Jak sie okazało lepiej być nie mogło, po długiej podroży i namierzeniu całej wesołej gromadki wylądowaliśmy u Galicowej. Okazalo się, że trafiliśmy w samą porę, na urodziny Zbycha. Cała impreza organizowana byla w konspiracji przed solenizantem. Późnym wieczorem zgromadziliśmy się wszyscy w kuchni(a bylo nas sporo, liczna reprezentacja klubu część niedobitków z pierwszego turnusu i część nadgorliwców z drugiego), prezenty zostały wręczone i zaczęła się zabawa.
![]() |
![]() |
Rano wszyscy wcześniej lub później spakowali manatki i przenieśli się do Mrowcowej, tam była nasza nowa baza. Cóż, trzeba przyznać, że było tam juz całkiem ciekawe towarzystwo, jeden pan regularnie nas nawiedzał z coraz ciekawszymi pomysłami, a to z kaloszem na ręce twierdząc, że to nowy model rękawiczki, a to dociekając ile to mostów jest we Wroclawiu i skoro mamy ich aż tak dużo to czemu jeździmy windami? Nie musze chyba dodawać, że był w stanie 'lekko' wskazującym.

Jak na prawdziwych przyszłych grotołazów przystało wszyscy aż palili sie do wyjścia w góry. Tak więc nie zwlekając, jak tylko odzyskaliśmy równowagę po urodzinach Zbycha, ruszyliśmy do Jaskini Zimnej. Po letnich dziurach naprawdę zrobiła na nas wrażenie. Była dużo bardziej urozmaicona niż dotąd poznane, sporo wspinania(ach ten Szklany Prożek;-) trawersy, zjazdy i inne ciekawe formy(lód przy wejściu to świetna zabawa w dół, gorzej z powrotem:-)). Udało nam sie dotrzeć planowo do Chatki gdzie posiedzieliśmy z klubowiczami, którzy mieli znacznie ambitniejsze plany. Później my zawróciliśmy, a oni dzielnie ruszyli dalej. Pozbieraliśmy sznurki i wspólnymi siłami wywaliliśmy plecaki na zewnątrz(plecak Gosi przeleciał nawet parę nadprogramowych metrow w dół stoku;-)). Przy schodzeniu było już całkiem ciemno, zeszliśmy na wpół staczając się z oblodzonych schodów. Na dole spotkaliśmy Prezesa klubu we własnej osobie! Pewnie chciał sprawdzić czy nas Zbychu nie zamęczył:-P. Na bazie po długiej debacie ustaliliśmy, że dnia następnego idziemy do Niżniej Kasprowej.
Cudowna jaskinia! Blisko, płasko i w ogóle wspaniale, nie trzeba zasuwać kilometrów pod górę, a dziura w rzeczy samej przepiękna. W sali wejściowej śliczne grzybki i sople z lodu, dalej raz do góry raz na dól, zacisk, kominek, trawers po prostu cudnie. W dobrych nastrojach doszliśmy do zalanego wodą korytarza i tu był problem. Iść dalej w kaloszach i gaciach przez lodowatą wodę czy zrezygnować z dalszej części jaskini i wrócić? Na całe szczęście jedyny odważny z naszej grupy czyli Pan Instruktor dał przykład i pomknął w gatkach przez wodę. Reszta nie namyślała sie długo, kombinezony nad głowę i rura za Zbychem. Oj było zimno, bardzo zimno, telepiąc się po drugiej stronie ciężko było trafić w nogawkę od kombinezonu. Opłaciło się, za zalanym korytarzem były kolejne prożki, podwieszone jeziorka, zapałki, ciasne korytarze, słowem super zabawa. Grupa podzieliła się na podgrupki, każdy zwiedzał upatrzony korytarz ktoś się wspinał, ktoś się gubił....;-) naprawdę ciekawa jaskinia, trzeba będzie koniecznie tam wrócić. Droga powrotna generalnie polegała na tym, żeby nie wlecieć do któregoś z jeziorek albo nie zamarznąć w zalanym korytarzu. Jeszcze za dnia wyczołgaliśmy się z dziury i pojechaliśmy na smaczny obiadek do Józefa.

Taak więc przyszedł czas na Jaskinię Miętusią. Na szkicu technicznym(przedwojennym chyba) wyglądała bardzo ciekawie, zgodnie z owym szkicem spakowaliśmy wory uwzględniając nawet, że spity zamieniono na batinox'y. Niewiele nam to jednak dało bo mimo wszystko liny wzięliśmy ciut za krótkie. Po dojściu pod otwór obowiązkowe pogaduszki, sikanie i przebieranie się. Pierwsza część Miętusiej to długi, wąski jak rura kanalizacyjna korytarz, miejscami oblodzony. Zjeżdżało się tam świetnie, dużo ciorania tyłkiem po skale z jednym całkiem wesołym zaciskiem, potem prożek i piękny korytarz ze skalnymi iglicami, częściowo zalany korytarzyk z niskim stopem, kolejny prożek i zjazdy. Tam z powodu krótkich lin poręczowanie trwało dość długo tak jak i same przepinki. Kto by pomyślał, że zimno i nuda mogą wyzwolić w ludziach takie talenty poetyckie! Fredi z Jołą jak zaczęli wymyślać sprośne wierszyki tak do tej pory nie przestali niestety... przynajmniej cieplej się od śmiechu robiło;-). Po kolejnych przepinkach i korytarzach dotarliśmy do Wielkich Kominów, Joła z Fredem od razu się tam wpakowali, Zbychu stwierdził, że kto chce może iść, a kto nie to nie. Ostrzeżeni wcześniej przez milych grotolazow, że w kominach leje się jak z cebra jakoś mało kto miał ochotę więc poszliśmy pod Prożek Męczenników. Po drodze trzeba było wywspinać jeden kawałek, Zbychu patrząc na nasze zmagania ze zdumieniem zapytał ,czym my się stresujemy przecież tu jest łatwo, ale po chwili namysłu dodał żebyśmy go jednak zawołały zanim zaczniemy schodzić;-) . W drodze powrotnej poszliśmy jeszcze w stare partie. Joła prawie się skąpał ale tak to jest jak się chce mieć szpanerskie fotki. Wieczorem przybył ostatni turnus kursantów. Wspólnie poszliśmy następnego dnia na manewry śniegowe! W planie była jeszcze Śpiących Rycerzy Wyżnia ale niestety ja zasypało, co za szkoda. Za to manewry pierwsza klasa, co by nie było zjazdy po śniegu zawsze były wielką frajdą a z czekanem to jeszcze lepsza zabawa jak sie okazało:-). Dzień jednak dobiegał końca więc całe towarzystwo sie zebrało i wróciliśmy na bazę. Tam zostało nam juz tylko pakowanie, pożegnanie się ze wszystkimi i następnego dnia powrót do domu i opowiadanie znajomym jak było świetnie na zimowym obozie SCW.
zdjęcia: Koń i Filip, teskt: Jagoda