2007 Picos de Europa, sierpień 2007

Coś się kończy... ale co się zaczyna?

Picos de Europa - nasza wspólna, klubowa, a dla części osobista, prywatna pasja z objawami uzależnienia od 16-tu już lat. Dla większości z nas to prawie połowa dotychczasowego życia.

Czarne chmury nad Picos Nic nie zapowiadało tak gruntownej niemocy jaka miała nas dopaść. Jak zwykle, zebrał się skład, zapakowały się graty, kilka napraw tuż przed wyjazdem, na ostatnią chwilę. Pojechało auto transportowe, a w nim "ekipa specjalna ds. założenia bazy i wytyczenia kierunków".

Ekipa w deszczu W czasie kiedy oni wypełniali swoją misję, wyciągając depozyt, rozpinając bazówkę, donosząc wodę pitną zaczęły docierać siły wspomagające drogą lądową i powietrzną ( uwaga: do kosztów Tanich Linii Lotniczych należy doliczyć piwo po 8 Euro przemnożone przez siły zawodnika podczas przymusowego kilkunastogodzinnego międzylądowania). Schemat był zawsze ten sam: party na plaży, wizyta w confiterii Covadonga, party w kamiennym domku Armanda na Vega la Piedra, kilkugodzinna wędrówka na Barrastrosas i integracja na bazie. Czasem tylko integracja była już na początku...

Kilka pierwszych dni działalności dawało szansę na jako taką eksplorację, ale tylko kilka... Wobec braku perspektywicznego, otwartego problemu zaczęliśmy od sprawdzania otworów w okolicy F3 oraz na grani ograniczającej od wschodu Canalon de los Desvios. Ruszono także "niezniszczalną" A16 z zawaliskiem. Efekt za każdym razem był ten sam: żaden. Dość powiedzieć, że nigdzie nie zeszliśmy na tyle głęboko, by w 5-10min nie dało się wrócić do słonka. No i właśnie z tymże wspomnianym słońcem zaczynały być problemy. Zimno, coraz zimniej, buro i mgła...

nasza strefa widziana podjeścia Odgrzebaliśmy w pamięci "problem eksploracyjny", który byłby na tyle blisko bazy, że dawał możliwość regulowania wejść przy niepewnej pogodzie, maksymalny postęp ewentualnych odkryć lub choć sposobność odwiedzenia "prawdziwej jaskini" dla nowych wyprawowiczów.

Padło na system Red de les Barrastroses , przez otwór G5 a konkretnie na Wielki Meander oceniony pozytywnie przez grotołazów z wyprawy SGKW Wrocław z 1989 roku. Co prawda, byliśmy w rzeczonym meandrze w 1998 roku, ale wtedy "puszczało" nam wiele w innych jaskiniach i ten temat potraktowany był po macoszemu. Jedna akcja zaporęczowała jaskinię, druga przy wsparciu gości z Rudy Śl. wstępnie rozpoznała meander. Poszła trzecia. Mimo braku wymiernego efektu eksploracji, o Wielkim Meandrze wiemy już więcej, ale nie na tyle by definitywnie "zaklipić" problem. Wycof z podziemi przebiegał już w warunkach przyboru, co dodało jaskini uroku, ale odebrało uroku przebywania w niej...

pakujemy bazówkę Skończyło się "rumakowanie". Buro, zimno, mgły i mżawka przerodziły się w nieustającą ulewę. Średnie temperatury w ciągu dnia oscylowały w granicach 4-8 st. C, w nocy spadały do 1,2...w środku namiotu bazowego.

Prognozy pogody ściągaliśmy z dwóch niezależnych źródeł, przynajmniej dwa razy dziennie. Prognoza Stahoo-Kierownika zawsze była lepsza, dawała nadzieję.... Tyle, że się nie sprawdzała. Wyjście "za potrzebą" powoli stawało się heroizmem. Zaczął padać śnieg, ale nie pomógł, nie związał wody na powierzchni, bo padał równolegle z deszczem.

Uciekamy. Decyzja przychodziła z bólem, ale nie trzeba było nikogo do niej specjalnie przekonywać. Z bazówki wypływał regularny strumień. Żadnych szans na wysuszenie rzeczy do depozytu, ale zorganizowaliśmy go najlepiej jak potrafiliśmy, by miał szansę przetrwać cały rok.

Na dole, w cywilizacji było równie mokro lecz znacznie cieplej. Imprezę finałową, planowaną na plaży w okolicach La Vega, zrobiliśmy w tunelu nad jezdnią przyczyniając się do niezapomnianych wrażeń przejeżdżających autochtonów. Następnego dnia ekipa rozjechała się w różnych kierunkach po Europie w poszukiwaniu słońca i warunków pozwalających na wysuszenie rzeczy. My, po odwiedzeniu Presidente Federacion Asturiana de Espeleologia, Juana Jose Gonzaleza Suareza ( któremu nie było specjalnie o czym opowiadac), znaleźliśmy dziurę w chmurach jakieś 300 km dalej , w okolicach Burgos.

W samolocie Santander - Frankfurt "przeczytałem" w hiszpańskiej gazecie o katastrofie turystyczno-ekonomicznej w prowincjach północnego wybrzeża spowodowanej taką a nie inną pogodą. Wierzę, że pisali prawdę. Z góry widać było jak gruby dywan chmur kończy się dopiero gdzieś za Paryżem...

Pogoda czy niepogoda, coraz większe trudności ze znalezieniem nowych kierunków eksploracji, kłopoty z uzbieraniem ekipy skłonnej do pracy przez miesiąc w Picos, pozostawiają wrażenie że... coś się kończy. Zupełnie niedawno dostaliśmy propozycję połączenia sił z CEV Valencia i poszerzenia strefy o ich rejon, w okolicy Cemba Vieya . Szansa na "nowe", przynajmniej "nowe" dla nas! Prawdopodobnie więc coś się kończy... ale co się zaczyna?

360 st. wokół bazy - klik większa wersja

W wyprawie udział wzięli:

Seba Kalisz