![]() | ||||||||||
![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() | ![]() |
Picos de Europa '97
ci, którzy w Picos jechali nie po raz pierwszy złudzeń nie mieli. O tym, że wyprawa ta nie może przynieść tzw. "spektakularnych wyników" wiedział każdy, kto przeżył więcej niż dwie wyprawy i na własnej skórze odczuł zadziwiającą trafność "teorii wyprawy parzystej".
Jak na razie, na sześć wypraw, tylko te nieparzyste przynosiły "znaczące rezultaty". Oczywiście wypraw nieparzystych nie można uznać za nieudane. Ta jednak była jedną z dwu najsłabszych. Co prawda w trakcie okresu przygotowań wiele spraw się waliło, co mogło jeszcze wpłynąć na powodzenie w późniejszym czasie. Niestety od tej teorii jak na razie nie zaobserwowano wyjątków.
Zaczęło się od znacznego uszczuplenia składu. Koniecznym stało się więc zaproszenie gości. Tradycyjnie już zaproponowaliśmy wzięcie udziału w wyprawie członkom Speleoklubu Świętokrzyskiego. Ostatecznie więc w składzie znaleźli się: Mateusz Handerek i Lech Kuleszyński z klubu kieleckiego oraz członkowie Speleoclubu Wrocław - Izabela Skorzybót, Małgorzata Wojtaczka, Marcin Buchla, Paweł Hajduk, Grzegorz Lubelczyk i moja osoba. Potem jak zwykle należało rozwiązać problem transportu. Zdecydowaliśmy się jak zwykle na jedyną markę busa jaką darzymy zaufaniem ..., na "ogórka" znanego również jako "Bulik". Jego zdobycie zajęło nam sporo czasu, a przygotowanie go to tak dalekiej podróży jeszcze więcej. Niezastąpionym okazał się tutaj Paweł, którego uczucie jakim darzył Bulika stało się później tematem żartów. Jedynie problem finansów dzięki dofinansowaniu przez KTJ i zasponsorowanym przez PZU ubezpieczeniom udało się bez większych zgrzytów rozwiązać.
Termin wyjazdu zbliżał się nieubłaganie tak samo szybko jak fala powodziowa, która zamieniła Wrocław w "Wenecję północy". Na szczęście pozostało parę niezalanych miejsc. Na jednym z nich stanął Bulik oczekując na godzinę "zero". W tym czasie członkowie wyprawy razem z resztą klubowiczów latała sobie nad miastem wojskowymi śmigłami, podziwiając między innymi czerwone flagi ewakuacyjne w oknach cel więzienia na Klęczkowskiej. Gdy woda opadła i możliwy był dojazd do Wrocławia przyjechali Lech z Mateuszem.
W końcu, wieczorem 27 lipca, w niedzielę, po mozolnym pakowaniu wyjechaliśmy. Niestety wyjechała nas tylko szóstka: Iza, Grześ, Paweł, Mateusz, Lechu i ja. Pozostała dwójka obiecała, że dojedzie. Bulikowi już w Niemczech zaczęło się podobać "odpalanie na pych" do tego stopnia, że już od Francji stało się to normalną praktyką. W środę, 30 lipca, byliśmy już pod Picos tradycyjnie zatrzymując się w celach konsumpcyjno - rekreacyjnych przy uroczej plaży Playa de San Antolin. Rano jedziemy do Cangas de Onis, gdzie oprócz zakupów żywności na półtora tygodnia załatwiamy niezbędne formalności w siedzibie Parque Nacional de Picos de Europa. Formalności te, dla nas, przyzwyczajonych do zwyczajów panujących w TPN, wręcz porażają swoją prostotą a atmosfera temu towarzysząca jest tak miła, że aż się niedobrze robi. A przecież po tych paru latach moglibyśmy się w końcu przyzwyczaić. Przed wyjazdem z Cangas odwiedzamy grób Piotra Kołodzieja, członka wyprawy Speleoklubu Gliwice z 1984 r. Zginął w Pozu del Porru la Capilla (A-11).
Po południu gotowi byliśmy do wjazdu na górę. Niestety, ze względu na samopoczucie Bulika zmuszeni jesteśmy wjeżdżać na dwie tury. "Na górze" Bulik prezentuje Hiszpanom swój trudny charakter. W czasie "odpalania na pych" do pomocy staje grupa miejscowych. Jakież było ich przerażenie gdy po "zaskoczeniu silnika", z rury wydechowej, wprost na nich wydobył się słup ognia. Teraz już wszyscy w okolicy wiedzą, że Bulik za obcymi nie przepada.
Wieczorem, na polu namiotowym, przy Lago de Enol, staje ku uciesze rezydentów nasza bazówka. Jej wymiary pozwalają zmieścić cały nasz bagaż oraz nas samych. Tylko Bulik zostaje pod gołym niebem. Dobra pogoda zachęca do wyjścia w góry, co powoduje, że od dnia następnego bez zbytniego ociągania się rozpoczynamy transporty na Los Barrastrosas - miejsca naszego pobytu na resztę wyjazdu. Jest 1 sierpnia. Przy starym schronisku na Vegarredonda spotykamy grotołazów z Asociacion Espeleologica GET Madrid. Krótka rozmowa. Kontynuują eksplorację w Red del Junjumia. Jak na razie to nie puszcza - ciasno. Pytają nas o plany na ten rok, gratulują sukcesu wyprawy poprzedniej. Żegnamy się i z mozołem wdrapujemy się na Collado la Fragua. Tam tradycyjny odpoczynek. Rozkoszujemy się panoramą po drugiej stronie grani - wszystko po horyzont "jest nasze". Na Los Barrastrosas kolejna niespodzianka. Biwakują już tam grotołazi z Espeleo Club de la Universidad Politecnica de Valencia. Jest ich niewielu - mała wyprawa rekonesansowa. Sprawdzają otwory, które niegdyś odpuścili ze względu na korki śnieżne. Będą nam na bazie towarzyszyć blisko tydzień.
Już od paru lat zauważalny jest znaczny ubytek zalegających latem śniegów. W okolicy zaniknęły już urozmaicające niegdyś krajobraz łachy wieloletniego śniegu. Nie ma już wielkiego pola na wschodnich zboczach Torre de los Traviesos, z pod którego czerpało się wodę w czasie pobytów w Jou de Arenizas. Zostały tylko niewielkie pólka na północnej ścianie Torre Santa de Castilla (2596 m n.p.m.) - najwyższego wierzchołka masywu zachodniego.
Na wyprawie w roku ubiegłym przekonaliśmy się jak ta sytuacja odnosi się do jaskiń. Grupa, która poszła na rekonesans do F-3 (Sima de los Desvios), nie mogła oprzeć się wrażeniu, że posiadany opis pochodzi jakby z innej jaskini. Zamiast 80 m studni wejściowej, na której dnie miał zalegać śnieg, zjechali blisko 200 m. Śnieg na dnie zalegał ale o ponad 100 m niżej. Dotarcie natomiast do korytarza, którym niegdyś chadzano wymagało niezłej akrobacji. W G-7 (Red de los Barrastrosas) podobna sytuacja. Opis w partiach z lodem ni jak nie chce przystawać do rzeczywistości. W G-8 nieco lepiej. Przy takich rozmiarach otworu - sali (40 ´ 30 m) ubytek kilku ton lodu jest praktycznie niezauważalny. W A-1 (Sistema del Jou de la Canal Parda) już od paru lat nie można dostać się do zainstalowanego przez Gliwiczan spita na wstępnej, śnieżnej pochylni. Z "Lago de Hielo" została już tylko nazwa. Prawdopodobnie dzięki temu procesowi został odkryty otwór F-17 (Sistema de los Desvios) i później otwory F-15 i F-18 co pozwoliło nam w latach 1994-95 stworzyć system o 501 m głębokości.
Sytuacja taka niezmiernie nas cieszy. Może kiedyś otworzy się dla nas A-17 - najwyżej położona jaskinia strefy. Położona na północnych zboczach Torre de los Traviesos (2390 m n.p.m.), ok. 90 m poniżej wierzchołka, jest o 150 m wyżej od otworu A-11 (Pozu del Porru la Capilla - -863 m) i blisko 100 m od najwyższego (A-30) otworu Sistema del Jou de la Canal Parda - -903 m. Gdyby tak zrealizować któreś z tych połączeń ...
Z jednej strony wolelibyśmy połączyć się z A-11 - większa deniwelacja, ale z drugiej strony Sistema del Jou de la Canal Parda to głównie nasze dzieło. Dobrze by było dopisać jeszcze jeden rozdział. A-11 czyli Pozu del Porru la Capilla to jaskinia gliwicka - kompletnie nam nieznana. Do tej pory nie było konieczności zaglądać do niej. Eksploracja w niej została już właściwie zakończona przez wyprawę Speleoklubu Gliwice w 1987 r. czyli 10 lat temu. Sistema ... to co innego. Odkąd tam jeździmy to był cel najważniejszy.
Pięć wypraw. Zaczęło się w 1991 r. Mała, pięcioosobowa ekipa, październik / listopad, warunki zimowe - śniegu po pachy. Niepozorny otwór - A-30. Spadek po Gliwicach. Jaskinia znana do poziomu -250 m. Ciasno i mokro zwłaszcza w studni znanej jako "Kanalizator". Idziemy tropem gliwickim. Na -300 rozczarowanie. Musiało tak być. Przecież to "Panowce" (sorry). Powrót do "Rozdroża". "Nasz Highway", nieco szerzej i do tego sucho. Poruszamy się górą meandra, dołem płynie rzeka - "Rio Bolo Bolo". Parę studzienek, dwie dwudziestki, czterdziestka i w końcu siedemdziesiątka z dziewięćdziesiątką. Jedna pod drugą. W zasadzie to P160 z dużą półką i wodospadem. Na dnie woda znika między kamieniami. 10 m wyżej okno - przejście do "Sali Trzech Bolandów" i dalej 20 m w huku wody do meandra. Nim paredziesiąt metrów i koniec - -552 m.
Dwa lata później - kierunek północ. Niestety, pogoda jest taka że tylko dwukrotnie udaje się nam z Jackiem Stysiem wejść do jaskini na eksplorację w "Sali Trzech Bolandów" (to ta druga wyprawa z tych dwu najsłabszych). 70 m karkołomnej wspinaczki po zawalisku. Drugi raz bym się nie odważył. Mamy dosyć. Przecież chcemy żyć.
W 1994 poprzez okno w siedemdziesiątce docieramy do sali ze wspaniałymi błotnymi zamkami. Meander, zjazd i ... znów na dnie. Drugim meandrem, zjazd 70 m i "Sala Dwóch Bolandów". Na południe 100 m niżej "Sala Trzech Bolandów". Rok wcześniej zabrakło nam niecałe 15 m. Znowu wspinaczka po zawalisku - krucho. A jednak się odważyłem. Tylko dwadzieścia parę metrów i "Kacprawy Zaułek". Zjazd "Amerykańską dwudziestką" i stumetrowy "WroKiel". Poniżej zawalisko. Niewielki prześwit, 40 m zjazdu. Krótki meander i rzeka. Jesteśmy po drugiej stronie. To ta sama woda która znika w zawalisku na dnie. Upewniamy się o tym eksplorując ładny kawałek pod prąd "Meandrem Instruktorów". Znowu jesteśmy na tym poziomie, dalej to już w głąb. P40 z wodospadem, meander dwie studzienki, pod drugą zawalisko. Pod spodem słychać szum strumienia. Dla nas to koniec - -724 m.
Rok później znana taktyka - kierunek północ. Droga przez A-30 jest niezwykle wytężająca. Gdyby tak połączyć się ze znaną od 1974, obszerną, wygodną i suchą Sima de la Torre de los Traviesos o de los Organos (A-1/A-24/A-25)... Na dnie A-30 szukamy bez rezultatu przejścia dalej. Przed, za, pod, nad nami zawalisko. Jesteśmy w jego wnętrzu ! Rezygnujemy. Decyzja o likwidacji biwaku. W minorowych nastrojach przeprowadzamy reporęcz. Nieco później w A-1 puszcza. Znowu lądujemy w A-30, w "Sali Dwóch Bolandów". Połączenie staje się faktem. Pozostaje trudna do zapamiętania nazwa: Sistema Pozu del Pico de los Asturianos - Sima de la Torre de los Traviesos o de los Organos. Później proponujemy Prezesowi Fedaracion Asturiana de Espeleologia (FAE) zmianę nazwy na Sistema del Jou de la Canal Parda. Zostaje przyjęta. Połączenie stawia w nowym świetle ewentualną dalszą eksplorację w głąb. Ta rysa w stropie sali...
W 1996 niektórzy już mają dosyć. Przecież tam nic już nie ma. Sprawdziliśmy wszystko. Inni idą jak po swoje. Trawers na poziomie "Kacprawego ...". Mijamy "Amerykańską dwudziestkę", "WroKiela" i jest. Nie wszystko jednak sprawdziliśmy. 135 m zjazdu w tak kruchym terenie, że później niektórzy odmawiali zjazdu w tej studni. Mijamy okno - dziura w zawalisku. Po drugiej stronie "WroKiel". H... w d... "WroKielowi" i tak już zostało. Poniżej sala tym razem "Czterech Bolandów", za nią następna. Koniec ? Nie! Jest malutki prześwit między wantami - zacisk "Ryjek" i zjazd do "Sali Birbanta". Przed nami szczelina. Ponad 30 m niżej słychać wodę. "Meandrem Łysych" w dół, do rzeki. Tym razem pod prąd nie sprawdzamy. Jesteśmy pewni, że znowu jesteśmy na dobrej drodze. Razem z "Odrą" spory kawałek w poziomie do studni "SCW". 60 m zjazdu przy wodospadzie i kolejna 70 m, fikuśnie zaporęczowana z dala od wody, studnia "Samozwańca". Poniżej jakiś pipsztak i "Meander Słonecznika". Nim do "Jeziorka Czerwonoskórych". To już naprawdę koniec. Głębiej się nie da. Barwimy. Później na bazie, po biwaku, liczymy. Wynik zaskakujący -890. Sprawdzamy. Woda przecież pod górę płynąć nie może. Powtórny pomiar obejścia "WroKiela". Jest ! Zgubiliśmy równo 10 m . -900 - co za przypadek ! Nieco później w czasie wycieczki po Jou de Canal Parda okazuje się, że A-30 ma 3 m wyżej drugi otwór. Trzy metry, śmiechu warte, ale -903 jest.
Pięć wypraw - jedno zawalisko. Blisko 300 m miąższości i ponad 300 m rozciągłości poziomej. Gdybyśmy w 1991 wiedzieli tyle co teraz ...
Transporty i urządzanie bazy trwały pięć dni. 5 sierpnia, we wtorek nasza bazówka staje na Los Barrastrosas. Już we Wrocławiu postanowiliśmy, że na pierwszy ogień idzie jaskinia G-13. W 1989 r. Sekcja Grotołazów KW Wrocław, działająca równolegle z wyprawą gliwicką poznaje tą jaskinię do głębokości 429 m. Potem wypadek, czterodniowa akcja ratunkowa. Wszystko na szczęście dobrze się kończy. Na dnie "Sala Iberia" - nasz cel. Do tej pory zaangażowani w działalność w Jou de la Canal Parda i Canalon de los Desvios ten problem trzymaliśmy jako cel rezerwowy. W tym roku od niego zaczynamy.
W środę dojeżdża Marcin Buchla. Jest już nas siódemka. Instalujemy "wodociąg". Sięga aż do bazówki - co za wygoda ! Wieczorem pierwszy zespół idzie na poręczowanie. W jaskini mnogość spitów - pozostałość po akcji ratunkowej. Wracają rano, Paweł, Mateusz i Lechu. Zaporęczowali do -250.
Po południ ruszmy my: Buchel, Grześ i ja. "Zlotówka" - pierwsze 40 m, meanderek, drugie 40 - "Studnia Socorro". Znów meander tym razem znacznie dłuższy ale wygodny. Wszystkie ciasnoty zostały poszerzone w czasie akcji ratunkowej. Kolejne 40 m - "Studnia z Autobusami". Pod nią zjazd 25 i 13 m. Jesteśmy na miejscu, nad największą studnią w G-13. Przed nami 83 m "Studni z kogutkiem". Postanawiamy zjeżdżać w innym miejscu niż nasi poprzednicy. Wydaje się nam bardziej korzystne. Wbijamy spity i fru. Zjeżdżam pierwszy. Po ok. 20 m stare pętle na wielkim koniu. Zakładam przepinkę i zjeżdżam na niewielką półkę. Na jej krawędzi kilka spitów. Wybieram dwa i znowu w dół. Poniżej przechodzimy do "Studni Wiesia". To tutaj zdarzył się wypadek. Zjeżdżamy na dół. Tu przez siedemnaście godzin leżał Wiesiu czekając na pomoc. Wchodzimy w meander, który po chwili się otwiera. Jesteśmy w stropie "Sali Iberia". 30 m zjazdu na dół, obok wodospad - super. Sala jest ogromna. Krótka narada. Chodzimy po zawalisku parę godzin. Zaglądamy wszędzie. Penetrujemy wszystkie balkoniki sali, zaglądamy w każdą szczelinę, za każdy kamień. Tu parę metrów, tam parę metrów. Dookoła same lite ściany, w głąb zawaliska nie da rady. To, że będzie ciężko było wiadomo. W tych partiach strefy w każdej jaskini na tym poziomie jest zawalisko. W Pozu del Porru la Capilla gliwiczanie dali sobie z nim radę praktycznie z marszu. Kilka szycht ale za to mieli koncepcję i perspektywy. W Sistema del Jou de la Canal Parda też daliśmy radę. Co prawd a po pięciu wyprawach. Tam też była koncepcja i perspektywy. A tu nic. Ani jednego, ani drugiego. Narada. Trzeba spróbować wyżej. Może z tej półki w "Studni z kogutkiem", jest tam przecież okno. Co prawda to tylko ok. -270 ale jak się nie ma co się lubi to ... Wracamy. Po drodze rozglądamy się. Jest trochę czasu - jak to przy reporęczowaniu. Niestety, nic nie znajdujemy. Docieramy na półeczkę i włazimy w okno. Jest meander. Zostawiamy cały chłam i wyłazimy na powierzchnię.
Do G-13 wracamy w tym samym składzie po dwóch dniach, w niedzielę. Nikt z nas nie przypuszczał, że to my jesteśmy pechowym zespołem. Co za ekipa ! Prezes klubu, wegetarianin i kierownik wyprawy. To musiało się źle skończyć.
Dzień wcześniej Pawłowi, Lechowi i Mateuszowi puszczało. W meandrze posunęli się ok. 60 m w dół. Stanęli nad kolejną, tym razem płytką, 10 m studzienką.
Teraz kolej na nas. Do studzienki wpływa niewielki ciek. Krótka wspinaczka niewielkim progiem i problem wody mamy z głowy. Zjazd mytą studnią, potem meander. Jego ściany wraz z posuwaniem się w głąb coraz bardziej pokryte są błotem. a on sam jest coraz węższy i co raz bardziej zaczyna przypominać rurę, którą czasami płynie wielka woda. Teraz już wiemy czemu ściany były tak obłocone. Ta wielka woda nie mieści się w przekroju tej rury ! Niestety my też się tam nie mieścimy. Szacujemy głębokość - będzie gdzieś z -330. Obieramy taktykę jak na poprzedniej szychcie. W ten sposób, reporęczując wracamy na poziom -190. "Studnia z autobusami" jest najbardziej oryginalną studnią w całej G-13. Z czego to wynika ? Jest po prostu inna niż wszystkie. Z dna studni przechodzimy do sali. Mały prożek, w głębi czarna dziura. Zjazd z wanty, krótka wspinaczka i jesteśmy. Czarna dziura okazuje się być 50 m studnią. Na jej dnie udaje się jeszcze zejść jeszcze ok. 10 m między wantami i to by było na tyle - -230 m. Wracamy. Po drodze do otworu znowu przepatrujemy teren. Na bazie narada - z G-13 koniec, pozostaje tylko zdjęcie lin.
W ten sposób wyprawa zmieniła swój charakter. Teraz to w zasadzie głównie eksploracja powierzchniowa. W tym to właśnie okresie dojechał ósmy, ostatni już uczestnik wyprawy - Małgorzata Wojtaczka. Nawet obecność "weterana Picos", nie zmieniła złej passy. Gocha uczestniczyła we wszystkich naszych wyprawach oraz była uczestnikiem wspominanej już wyprawy Sekcji Grotołazów KW Wrocław. Razem - siedem wypraw. Pomysł aby przerzucić się na działalność powierzchniową nie wszystkim się podoba. Pada propozycja - może by tak w F ...
Rozpoczęcie eksploracji w strefie F to był w zasadzie przypadek, łut szczęścia. W tym rejonie pojawiliśmy się na prośbę Prezesa FAE. Chodziło o precyzyjne zlokalizowanie otworu Sima de los Desvios (F-3). Jaskinię tą odkrył miejscowy pasterz w roku 1973. Dwa lata później, członkowie Speleo Club Orsay de Faculte (SCOF), którzy w tym rejonie eksplorowali przed nadejściem "ery polskiej", osiągnęli głębokość 280 m. W 1980 gliwiczanie byli nieco głębiej - -315 m. Nawet po przekazaniu rejonu Polakom członkowie SCOF starali się o zezwolenie na działalność w tej jaskini. Ze względu na zachowanie dobrych stosunków z Polakami Prezes FAE zawsze odmawiał. Jaskinia miała sławę tajemniczej - nieliczni wiedzieli, gdzie jest otwór. Myśmy mieli ją tej tajemniczości pozbawić.
Los sprawił, że to szczęście miałem ja. W roku 1994 eksplorowaliśmy w Jou de Arenizas. Bazę mieliśmy założoną dosyć nisko tzn. przy starym schronisku na Vegarredonda. Jako, że za parę dni mieliśmy w planie szukanie F-3, schodząc z Jou de Arenizas na bazę wybrałem drogę przez strefę F. Droga ta okazała się co prawda krótsza ale za to o wiele bardziej wyczerpująca i pochłaniająca dużo więcej czasu. Najpierw należało pokonać położony poniżej Jou de Arenizas próg oddzielający Jou de la Capilla od Jou de los Desvios. Potem wyjście na przełęcz, z pod której bierze swój początek Canalon de los Desvios - miejsce o swoistym uroku. Tam też, na zachodnim zboczu, pod kilkunastometrowym murem skalnym łacha śniegu. Zalega w niewielkim wgłębieniu. Podchodzę bliżej. Między wantami coraz bardziej wyczuwa się przewiew. Przy samym otworze wieje już tak, że jakby mieć na głowie beret to by go zwiało od razu. Tak też później opisałem to zjawisko na bazie, i tak też zostało - "Beret". Później nazwa ta się przeniosła na cały Canalon, w którym udało nam się odkryć jeszcze parę otworów i oczywiście odnaleźć F-3. Jak na razie znaleziony otwór został oznaczony jako F-17 a eksplorowana jaskinia otrzymała funkcjonującą tylko w naszym towarzystwie, nic nie mówiącą nazwę Pozu de los Berretos. Fachowcami, kierującymi eksploracją w tej strefie zostali Gocha i Sebastian "Jarząbek" Kalisz. Puszczało jak złoto. W zasadzie sprawę załatwiły dwie studnie po prawie 150 m każda - "Wielka studnia" ze wspaniałym "Mostem" w połowie i "Studnia Jarząbka" z "Salą Babci Małgochy" na jej dnie. Były oczywiście i inne pomniejsze: 40 ("Żywcowa studzienka"), 60 i 2 ´ 25 m. Pod tym ciągiem "pionowości" spory ciek wodny. Idąc pod prąd stwierdzamy, że "źródłem" są dwa kominy. Z kolei z prądem docieramy do "Stachowej sadzawki" - -477 m. Do tej pory nikt z nas nie jest przekonany o tym, że jest to dno jaskini. Jak na razie nie było okazji aby to sprawdzić. Nieco później na mapie strefy pojawia się nowy otwór F-18. Połączenie z F-17 daje dokładnie głębokość 500,57 m, w zaokrągleniu 501, przy rozciągłości poziomej 134 m. Całość to już Sistema de los Desvios.
Rok później przychodzi kolej na F-15. Otwór położony jest identycznie jak F-17 tylko, że pod innym murem i 12 m niżej. Tylko wstępne partie z najgłębszą, 104 m "Studnią barbarzyńców" odpowiada charakterem F-17. Dalej to w zasadzie kaskady. Dużo wody i stały "przeciąg". Niektóre miejsca są uciążliwie ciasne. Największy zjazd to niecałe 50 m - "La Patata". Ciężka robota. Wszystko dzięki Gośce i Jarząbkowi szło po woli ale skutecznie. Do czasu aż w kilka dni po połączeniu A-1 z A-30, Buchla i Marcin Szarejko wybrali się do F-15. Jeden zjazd i już są w F-17 na dnie jednego ze wspominanych kominów. To się nazywa systematyczna działalność ! "Stachowa sadzawka" nagle zyskała na znaczeniu. Trzeba było urobić 465 m pionu aby dokonać połączenia i rozbudować system.
A co z drugim kominem ? Podejrzenie padło na F-3. Jak na razie to sprawa utknęła w 1996 r. w miejscu tzn. tam gdzie dotarli nasi poprzednicy. Tam też, po skartowaniu całej jaskini, a trzeba przyznać, że skartowanie tego obiektu, ze względu na ciasnoty to nie lada poświęcenie, utknęły zespołowi kartującemu notatki z pomiaru.
Na strefie F zależy głównie tym, którzy są tu po raz pierwszy. Oni też chcą wyeksplorować coś dużego, a tam przecież tak puszcza. Niestety ze względu na czas nie opłaca się już zaczynać niczego w F. Może za rok ... Działalność na powierzchni też jest przecież istotna.
Nie miejsce tutaj aby wymienić wszystkie otwory do których zaglądaliśmy w Jou de Arenizas, na północnych zboczach Torre de los Traviesos, w okolicach Porru la Capilla i Jou la Capilla, na zachodnich zboczach Punta Gregoriana, w okolicach La Asunciana i w południowej części Jou Sin Tierri. Jedne jaskinie były większe, inne mniejsze, jedne płytsze drugie głębsze, ale nigdzie nie posunęliśmy się głębiej niż -100 m. Trzem z nich poświęciliśmy nieco więcej czasu.
W A-17 zaczęliśmy krecią robotę jeszcze gdy działaliśmy w G-13. Zaczęliśmy po złej stronie korka śnieżnego ale zwabiła nas łatwość z jaką można było przeniknąć głębiej. Tam z uporem maniaków wygrzebywaliśmy po wancie i misternie układaliśmy w niewielkich rozmiarów korytarzyku. Nie chwaląc się to ja z Mateuszem zawaliliśmy tą wątpliwą konstrukcję. Wyjęliśmy nie tę wantę. To był moment. Nic to. Spróbujemy za rok. Może śniegu będzie mniej. Na zakończenie zrobiliśmy z Buchlą pomiar "oczka" między otworami A-1, A-17, A-11. Dzięki zmianie przeze mnie pracy tym razem mieliśmy sprzęt dosyć lekki i niewielki. Gdzie te czasy gdzie w czasie transportów miejscowi nie mogli się nadziwić co to my tam w te góry nosimy.
W A-31 podobny problem. Korek śnieżny już prawie zniknął ale pozostała zagruzowana szczelina. Tu też zwabieni łatwością urabiania skierowaliśmy się nie w tę stronę co trzeba. Doprowadziło to do konieczności użycia "majzla" a to z kolei do nikąd. Zniechęcenie - tyle roboty. Już nikomu nie chciało się kopać w innym miejscu.
Z trzecią, G-19, wiązaliśmy najwięcej nadziei i największe rozczarowanie w związku z tym nas spotkało. Otwór całkiem nowy. Odkryliśmy go gdy poszliśmy z Lechem i Mateuszem na wycieczkę do wywierzyska nietypową drogą z Los Barrastrosas przez Jou Sin Tierri. Dokładnie to nie jego tylko jego sąsiadów - kilka sztuk. Z niektórych wiało. Na drugi dzień gdy ekipa pojechała na zakupy poszliśmy z Buchlą je posprawdzać. Nie doszliśmy jeszcze na miejsce gdy zaintrygowało nas całkiem nowe miejsce. Niewielki mur skalny. Wiało z pod niego jak z "beretów". Próby odgruzowania nie przyniosły rezultatu. Wszędzie zaprane. Wychodzimy nad mur. Tam szczelina. Po dwu zjazdach "sondażowych" w końcu Buchel zjechał we właściwe miejsce. Jest, puszcza ! Ale wieje ! Trzeba więcej lin. Wracamy na bazę, chcemy pójść jeszcze tego samego dnia. Niestety pod naszą nieobecność w namiocie bazowym urzędowała krówka. Zjadła kilka ciuchów i narobiła bajzlu. Trzeba posprzątać.
Do jaskini wracamy nazajutrz. Zjechaliśmy pierwszą studnię, pochylnia, sala, ciasny korytarzyk, zjazd 5m i sala. Kręcimy się trochę po niej. Nie ma problemu z obraniem właściwego kierunku. Tak wieje, że doskonale wiemy gdzie uderzać. O tam między te wanty. Powtórka z "Ryjka", zjazd ok. 12 m, meander i znów zjazd - 15 m. Na dole zacisk, że też z takiej "ciasności" musi wiać. Buchel przymierza się pierwszy - nie da rady. Ja nieco inaczej przymierzam się drugi. Udało się ! Jestem teraz między dwoma zaciskami. Ten drugi próbuję nieznacznie poszerzyć przy pomocy młotka, ale młotkiem to nie robota. Majzel to co innego. Poza tym mimo pracy jest mi zimno. Ten przewiew. Wracamy.
Na drugi dzień za mnie idzie Lechu - jest najszczuplejszy. Udało mu się zmieścić głowę. Stwierdził, że nawet gdyby udało się poszerzyć to miejsce to dalej i tak trzeba by było ładny kawał poruszać się z majzlem w dłoni. Dalej to znaczy tyle ile on widział. Nie wiadomo jak jest jeszcze dalej. Dochodzimy do wniosku, że w tak długą eksplorację majzlem to można się bawić w kraju. Tutaj nie ma na to czasu.
Sytuacja w południowej części Jou Sin Tierri aż po sam wierzchołek La Asunciana nasuwa przypuszczenia, że pod spodem musi być coś dużego. Z dotychczasowych obserwacji wynika, że do tego czegoś prowadzi wiele, bardzo wąskich szczelin. Gdyby tak znaleźć coś normalnych gabarytów.
22 sierpnia rozpoczynamy likwidację bazy na Los Barrastrosas. Dobry moment bo właśnie dzięki panującej od kilku tygodni dobrej pogodzie wyschło nasze źródełko. Zwijają się także grotołazi z Leonu, eksplorujący w położonym po południowej stronie naszej strefy Jou Santu. Jou Santu to kocioł ogromny - ok. 2,2 ´ 1,3 km. Wielka zlewnia bez żadnego odpływu powierzchniowego. Znane są jaskinie dookoła kotła ale żadna nie ma nic z nim wspólnego. Wszyscy są przekonani, że tam, pod spodem, musi być coś wielkiego. Jak na razie to Leończycy mają jakąś jaskinię ponad 100 m głębokości. Podobno puszcza dalej.
W dniu wyjazdu, 24 sierpnia, Picos żegna nas ulewą. Decydujemy, że Bulik zjedzie na dół tylko raz. Gocha, Buchla, Mateusz i ja zjeżdżamy stopem. Gocha z Buchlą mają większe szczęście - stopa łapią od razu. My z Mateuszem wędrujemy w deszczu na piechotę. W połowie drogi, późnym wieczorem łapiemy też my. Niestety nie do Cangas. Już w nocy, końcówkę drogi pokonujemy znowu pieszo. Jak się później okazuje to my mieliśmy szczęście. Ich zwoziło trzech podstarzałych furiatów, z prędkością z jaką jeszcze chyba nikt po tej drodze się nie poruszał i to w dodatku "bez trzymanki". W nagrodę za odwagę porwali naszych do knajpy. Z dyskoteki udało już się im jakoś wymówić.
Rano robimy zakupy i ruszamy w drogę powrotną. W Niemczech zostawiamy u rodziny Lecha. Mimo, że szczupły w samochodzie zajmował najwięcej miejsca. W piątek, 29 sierpnia jesteśmy we Wrocławiu.
To już koniec tej subiektywnej relacji z tegorocznej wyprawy w masyw zachodni (El Cornion) Picos de Europa. Gdyby nie wspomnienia nie było by o czym pisać. Chociaż ... Spędziłem przecież wspaniałe jaskiniowe wakacje w górach, które mają w sobie to coś, w gronie kumpli - z niektórymi znam się od lat. Cóż, nie mieliśmy w tym roku szczęścia. Nie można mieć go przecież zawsze. Zresztą, to była wyprawa parzysta.
Tradycyjnie zamieszczam tabelę z najgłębszymi jaskinimi w strefie. Szkoda, że jest taka sama jak przed rokiem, ale przecież nie o tabele i nie o liczby w tym wszystkim chodzi.
Za rok wyprawa nieparzysta - tym razem wszyscy liczą, że teoria się sprawdzi, że wyjątków nie będzie. Poza tym będzie to 20 rocznica obecności Polaków w tej części Picos. Ciekawe ...
Marek (Stahoo) Jędrzejczak
cały artykuł do ściągnięcia w wersji PDF jest dostepny tutaj: Picos '1997 (PDF: 2,6MB)