W dniach 3-6 lipca odbyliśmy kurs wspinaczki skałkowej. Nasz skład to: ja czyli Seba, Marcin, Łukasz, Gocha oraz nasz instruktor Sebastian Lewandowski, pseudonim “Lewy”.
Dzień 1.
Z “Lewym” umówiliśmy się w Wałbrzychu pod Auchan. W związku z tym, że my nie znaliśmy jego, a on nas, czekaliśmy na siebie jakieś 20 minut na parkingu w odległości 50m. Na szczęście telefonia komórkowa w Wałbrzychu działa i udało nam się w końcu odnaleźć. Chwila zapoznania, przerzucenia sprzętu i ruszamy. “Lewy” powadzi nas do Zagórza Śląskiego w którym spędzimy pierwszy dzień.
W trakcie drogi krótki wywiad środowiskowy, co kto miał wspólnego ze wspinaniem, z którego okazuje się, że wszyscy w jakimś stopniu już liznęli tego sportu. Najmniej doświadczenia oczywiście miałem ja gdyż moje doświadczenia kończyły się na ściance wspinaczkowej, jedynie z asekuracją “na wędkę”. Z tej okazji nie mogłem się już doczekać pierwszych prób “z dołem” i to w skałach.
Ok. Dotarliśmy na miejsce, chwila na przebranie, podeszliśmy pod dość prostą skałkę i rozpoczęliśmy zabawę. Początek to sprawdzenie naszych umiejętności, jak radzimy sobie w skale wyszło chyba nie najgorzej, w końcu bardzo zdolna grupa. Po kilku wejściach na wędkę nadchodzi długo wyczekiwana dla mnie chwila – startujemy z dołem. Jest trochę strachu ale jak trzeba to trzeba. Szybko okazuje się, że nie taki diabeł straszny. Co prawda miałem początkowo problemy jak wpiąć linę w ekspresy, ale po kilku słowach instruktarzu w końcu ogarnąłem. Reszta oczywiście wiedziała co i jak więc nie był to dla nich żaden problem. Jeszcze kilka przejść i robimy przerwę w której Lewy zaprzyjaźnia nas ze sprzętem do “Tradu” czyli wspinaczki tradycyjnej na drogach nieubezpieczonych.
Poznajemy te dziwne twory jak: kości, friendy, heksy, jebadełko Pokazuje nam jak co działa, gdzie to wciskać itd. Później jeszcze trochę wspinaczki, oczywiście już tylko z dołem i kończymy pierwszy dzień zajęć.
Wróciliśmy do Wałbrzycha gdzie spędziliśmy nasz pierwszy nocleg. Skorzystaliśmy z gościnności tamtejszego klubu. W tym samym dniu Wałbrzyski klub miał rozdanie kart Taternika Jaskiniowego, także załapaliśmy się jako goście. Zarząd przygotował dla kursantów małą dopytkę przed rozdaniem kart. Były pytania, zadania no i oczywiście dobra zabawa 😉
Dzień 2.
Rano okazało się, że w podróży przybył nam dodatkowy członek, a dokładniej znaleziony przez ekipę taboret ( zresztą leży już w klubie we Wrocławiu, także można podziwiać). Dzień drugi spędzamy w Pełczy. Był to kawał dobrej nauki. Uczyliśmy się budowania stanowisk, przepinania liny w różnych wariantach, przewiązywania przez punkt, zjazdu na podwójnej linie itd. Wszystko to praktycznie same nowości, także każdy słuchał z zaciekawieniem. W praktyce wszystko wychodziło całkiem nieźle. Trochę tego było więc nim zdążymy się obejrzeć, mija cały dzień.
Na kolejny umówiliśmy się już w Rudawach Janowickich. Postanawiamy od razu pojechać w Rudawy, a z Lewym mieliśmy się zobaczyć bezpośrednio pod skałą. Bardzo wesoło spędziliśmy końcówkę dnia na poszukiwaniu noclegu pod chmurką. Ostatecznie padło na małą polankę nad samą rzeką Bóbr. Zaparkowaliśmy, chwila zastanowienia i wszyscy wylądowali w rzece na szybkiej kąpieli. Po dwóch dniach bez wody nikt nie mógł się oprzeć Potem ognisko, kiełbaska, piwko i meczyk Mistrzostw Świata w piłce nożnej obejrzany na komórce. Aha, w między czasie okazało się, iż nasza polanka jest terenem prywatnym. Na szczęście po krótkich negocjacjach i obietnicach, że pozostawimy po sobie porządek, mogliśmy zostać. Noc mija spokojnie, część śpi w namiotach, część w samych śpiworach pod gołym niebem.
Dzień 3.
Rano szybkie śniadanie, pakowanie i ruszamy w wyznaczone miejsce. Spotykamy się punktualnie o 9 i zaczynamy dalsze szkolenie. Czas na kolejne nowinki. Startujemy od nauki osadzania asekuracji w sposób tzw. tradycyjny. Każdy dostaje swój zestaw i ma za zadanie zbudować w poprawny sposób stanowisko asekuracyjne. Po małych poprawkach ogarniamy temat. Pora na wspinaczkę na własnej asekuracji – ale jak temu zaufać? Nie było lekko Po pokonaniu kilku dróg przechodzimy pod kolejną skałę, a ta wydaje się być olbrzymia. Jak tam wejść i jeszcze zaufać czemuś co ma nas niby zabezpieczać?
Okazuje się, że drogi nie są zbyt wymagające, wszyscy pokonali je bez większych trudności przy okazji ucząc się poruszania na drodze wielowyciągowej oraz budowania w tym celu stanowisk. Co chwila zmienialiśmy się drogami jak i tym kto na danej drodze prowadził, kto asekurował i tak minął nam kolejny dzień, po którym jest wieczór, a tam piwko, dzielenie się wrażeniami, rozmowy o niczym i sen. Dziś na kolację zrobiłem sobie prawdziwą ucztę pierogi ruskie? Otóż można je ugotować w kuchence turystycznej.
Dzień 4.
Dzień czwarty, ostatni, również spędziliśmy w Rudawach ale w troszeczkę innej ich części. Ostatecznie wylądowaliśmy w Janowicach Wielkich nad “jeziorkiem”. Była to kolejna walka z Tradem. Osadzaliśmy własne punkty asekuracyjne, wchodziliśmy, zjeżdżaliśmy i tak w kółko. Uczyliśmy się też patentów na blokowanie przyrządu asekuracyjnego oraz jego odblokowywania. I tak pomału doszliśmy, niestety do końca naszego szkolenia. Jeszcze na deser robiąca na nas olbrzymie wrażenie turnia. Tu nie wszyscy odważyli się osadzać własną asekurację np. ja Pewniej czułem się gdy zrobił to Lewy, a ja sobie wszedłem na wędkę.
Widok niesamowity no i olbrzymia frajda. Niestety był to już koniec. Niestety, ponieważ nawet przez chwilę nie przypuszczaliśmy, że nauczymy się tak wiele. Seba to naprawdę świetny instruktor, polecamy go wszystkim!
Tekst: Sebastian Radziszewski, Kurs 2014