Jako pierwsza grupa tegorocznego obozu wspinaczkowego pojawiliśmy się pełni energii i zapału pod skał na Górze Birów. Zapoznaliśmy się ze sprzętem i technikami wspinaczkowymi.
Poznaliśmy uroki wędkowania. Kocimi, robaczkowymi i gamoniastymi ruchami zdobywaliśmy szczyt.
Stosowaliśmy prowadzenie drogi od dołu na wędkę z zastosowaniem poznanej techniki z wykorzystaniem ekspresów i przepinania przez stanowisko do zjazdu.
W kolejnych dniach doskonaliliśmy techniki wspinaczkowe, asekuracji, zjazdów i zakładania stanowisk wielowyciągowych. Zmagaliśmy się nie tylko z wynalezieniem odpowiednich chwytów, ale również z dużą dawką wiedzy, którą cierpliwy instruktor próbował nam wpoić. W międzyczasie rozważał konsumpcję książeczki instruktorskiej z ketchupem (chyba był z nas bardzo zadowolony :)). Jednak udało nam się trochę przyswoić wiedzy ze wspinania na prowadzeniu, na drogach wielowyciągowych, podchodzenia i schodzenia z wykorzystaniem repów, dostaliśmy też wiedzę na temat stylu wspinaczki (OS, FLASH, RP).
…. a to jeden z wielu sposobów zakładania stanowisk, tu przedstawiamy wykorzystanie wyblinek
W deszczowe dni chowaliśmy się do pobliskiej jaskini, gdzie poznawaliśmy metody autoratownictwa.
W razie problemów partnera teraz nie utniemy liny i nie pójdziemy sobie, możemy zastosować m.in. wciągnięcie osoby z wykorzystaniem metody ,,U’’, flaschenzuga szwajcarskiego, łączenie liny i opuszczenie osoby poszkodowanej.
W przedostatni dzień nabywaliśmy umiejętności do bezpiecznego osadzania własnej asekuracji za pomocą kości typu roksy, heksy i tricamy. Ciężko było uwierzyć, że tak mała kość wytrzyma. Na szczęście okazało się, że kości faktycznie trzymają się skały pod warunkiem, że się nie odpadnie 🙂
Na szczęście nikt z nas nie testował ich wytrzymałości. Trzymaliśmy się skały jak pająki i ruszaliśmy jak ślimaczki.
Pani Kierownik była wrogiem demokracji i nasze prośby do niej musieliśmy kierować w takiej pozycji.
No i w końcu się doigrała, bo to zły dyktator był 🙂
Praktycznie nie mieliśmy wolnej chwili. Nie przeszkadzała nam w tym zmienna pogoda, bo po pięciu minutach słońca były dwie godziny deszczu. Kończylismy zajęcia, szybki obiad i jechaliśmy zwiedzać okolicę; ruiny zamków, pustynię Błędowską, skałki ,,Okiennik’’, no i oczywiście kilka okolicznych dziur.
Wieczorami suszyliśmy pranie za pomocą profesjonalnie wystruganych przyrządów.
Sześć dni wypełnionych intensywnymi zajęciami, minęło nawet nie wiadomo kiedy. Było nam tak mało, że przedłużyliśmy sobie wyjazd jeszcze o jeden dzień. Pakowanie naszego obozowiska to kolejny mały cud.
Nie przypuszczaliśmy, że do volkswagena polo zmieszczą się cztery osoby, chyba z sześć plecaków, oprócz wspinaczkowego – sprzęt jaskiniowy, kalosze, uprzęże itd… Ponadto namioty, śpiwory, karimaty (w tym jedna kanapa Pani kierownik :)). Polo to jednak mini van, a nie auto miejskie na zakupy.
P.S. Pani kierownik oczywiście nie była złym dyktatorem i szybko ją uwolniliśmy z dybów (chociaż dla niej te 24 godziny to może nie było szybko :)). To naprawdę był fajnie spędzony czas. Szkoda, że tak szybko minął i trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości.
Załoga:
Od lewej: Jarek, Sylwia, Wojtek i Agata