Tatry 09-10.12.2017

Planowaliśmy zrobić akcję do jaskini Białej, jednak z uwagi na komunikaty o zagrożeniu lawinowym oraz zdrowotnie osłabioną część drużyny, zdecydowaliśmy się odpuścić. Zamiast tego postanowiliśmy zrobić sobie lekki weekend rekreacyjny, którego wizja była równie zadowalająca. Ostatecznie za cel obraliśmy sobie jaskinię Zimną z trasą do Syfonu Zwolińskich oraz jaskinię Mylną.

Z Wrocławia wyruszyliśmy w piątkowy wieczór w składzie: Krzysztof, Wojtek i Maciek. Po około pięciu godzinach dotarliśmy do chatki Galicowej, gdzie czekał już na nas Mario. Nazajutrz, nie spiesząc się zanadto, około godziny 9:00 wyszliśmy spacerkiem w stronę Zimnej. Pogoda dopisywała. Po drodze, na schodkach napotkaliśmy powalone drzewa, które po ostatnich silnych wiatrach zniszczyły kilkanaście metrów drewnianej konstrukcji. Nie mając przy sobie większego bagażu, pokonaliśmy przeszkodę lekko i zwiewnie.

W perspektywie mieliśmy do przebrodzenia ponor, w którym według niedawnych informacji miało znajdować się sporo wody. Wyposażeni w ręczniczki i suchą bieliznę ruszyliśmy do otworu. W środku huczało od wiatru, który tylko pchał nas przed siebie. Topniejący śnieg rano przypominał o tym, że w ponorze może być sporo wody, co mogło zmusić nas do odwrotu. Gdy do niego dotarliśmy okazało się, że jest zupełnie suchy, co z resztą nas bardzo ucieszyło z oczywistych względów, po czym pomknęliśmy w dalszą drogę. Chwilowy postój pod Błotnym Prożkiem w oczekiwaniu na jego przewspinanie i mogliśmy pędzić dalej. Chwilę potem byliśmy już w sali gotyckiej, gdzie zatrzymaliśmy się na zabawy ze światłem i aparatem. Widok był niezgorszy. Dalsza część korytarza prowadząca do celu była równie urokliwa. Przy syfonie przystanęliśmy by jeszcze chwilę nacieszyć się widokiem pobłyskującej wody, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia. Po drodze, jeszcze w środku minęliśmy się z zespołem kursantów szlifujących sztukę kartowania. Wymieniliśmy uprzejmości i poszliśmy dalej. Po wydostaniu się z jaskini doszliśmy do wniosku, że przejście jej poszło nam na tyle szybko, że jeszcze dziś damy radę zwiedzić Mylną.

Do następnej jaskini dotarliśmy w pół godziny. Mieliśmy dwie opcje – przejść z plecakami przez dziurę na drugą stronę albo zostawić rzeczy, przejść jaskinie i wrócić po rzeczy dookoła. Nie mogąc się zdecydować, stworzyliśmy sobie trzecią opcję. Udaliśmy się do schroniska na małe co nieco. Stwierdziliśmy, że Mylna może poczekać na nas jeszcze jeden dzień.

Gdzieś w międzyczasie Mario zorientował się, że po drodze zgubił czekan, którego, jak się później okazało, znaleźli przy powalonych drzewach mijani wcześniej grotołazi z Poznania. Na szczęście udało się znaleźć do nich kontakt a zgubę udało się odzyskać.

Niedzielnym porankiem okazało się, że wczorajszy dzień odbił się na nas bardziej niż powinien. Poruszaliśmy się jak muchy w smole a pakowanie się na akcję, na którą mięliśmy zmieścić się w jednego wora, wyglądało jak przygotowania do wyprawy na K2. Z bazy udało nam się wygramolić dopiero chwilę przed południem. Słomiany zapał został rozwiany gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz. Rześka, słoneczna aura tchnęła w nas wszystkich nieco życia. Błądząc odrobinę, po chwili znowu znaleźliśmy przy otworze Mylnej. Tym razem pełni energii i chęci zwiedzania. Jaskinia ostatecznie okazała się nie być tak trywialna jak wcześniej myśleliśmy. Wewnątrz spędziliśmy blisko dwie godziny intrygowani co chwila to nowym korytarzykiem. Na wyjściu zamiast słońca zastaliśmy rozwijający się halny.