Obóz wspinaczkowy V – Kurs 2016

Wersja krótka

W dniach 1-4 sierpnia br. uczestnicy kursu taternictwa jaskiniowego w składzie Wojtek, Beti oraz Luźny poznawali tajniki wspinaczki pod czujnym okiem instruktora Emka. Wykonano program zajęć w stopniu zadowalającym. Strat w ludziach i sprzęcie nie odnotowano.
Nie wiem jak innym, ale niżej podpisanemu podobało się. Bardzo.

Wersja pełna

DSC02393

Stało się. Dzień pierwszy.

Umówione miejsce, umówiony czas. Góra Birów, poniedziałek, 9:00. Czekam z dwójką podobnych sobie nieszczęśników. Dwójką, chociaż miała być trójka. Jeden nie wytrzymał napięcia. Nikt nie ma pretensji. Sami nerwowym chichotem staramy się zamaskować zdenerwowanie. Bo oto ma nadejść On. Kapitan Bomba instruktorów. Spoglądam z nadzieją w niebo, może się jeszcze rozpada? Nic z tego. Słońca nie ma, ale najwyżej pokropi i to później.

Ale o to idzie On. Gustownie spóźniony kilka minut. Akurat tyle, żeby nas trochę zmiękczyć. Zupełnie niepotrzebnie. Reputacja go wyprzedza. Jesteśmy ostatnia grupą nieszczęśników rzuconych na pożarcie. Po krótkim przywitaniu szybko przechodzi do konkretów, dzieli sprzęt, opowiada, co będziemy robić. Niby, że miły gość. Dobra, dobra, udajemy, że wierzymy. Zaczyna się łagodnie: “to jest wędka, tak zakładamy na karabinek z koluchem, żeby nie przecierać kolucha..” Zgodnie kiwamy głowami, niby, że rozumiemy, ale widzę, że słabo dociera. Pozostałe ofiary, tak samo jak ja, kulą się wewnętrznie w oczekiwaniu na pierwszego “TH” Wstawiamy się po kolei w proste drogi wskazane przez KB. Dobrze, że trochę kropi, więc mam wytłumaczenie: “Mokra ta ściana” taa… mokra niby od deszczu. Wcale mi się dłonie nie  pocą ze strachu. Wcale. Coś nam za dobrze idzie, bo KB wyraźnie nieusatysfakcjonowany. Widać, że nie chce marnować pierwszego “TH” na byle co. “Dobra” mówi, “Wędka jest dla tę… eee dla słabych wspinaczy, teraz wam pokaże tęp… eee tego, kursanci, jak się asekuruje z dołu”. Odchodzi zostawiając nas, każdego przy swoim ekspresie, ćwiczących wpinanie na obie strony i obie ręce. W kompletnej ciszy trzask karabinków słychać chyba w Zawierciu. Strzelamy w milczeniu, jakby nasze życie od tego zależało. Czuję na karku wzmocnione lornetką spojrzenie KB. Wreszcie wraca. Wyraźnie niezadowolony. Nie ma się czego przyczepić. Znowu “TH” grzęźnie gdzieś głęboko w gardle (gra słów nie zamierzona – przyp. autora). Łoimy asekurując się na zmianę. Stopień trudności drogi: schody bez poręczy, ale i tak jest ciężko. Jak to było? “fakjującym palcem lewej ręki łapiesz karabinek zamkiem w prawo?” Cholera może odwrotnie? Wiadomo, że tylko czeka na pierwszy poważny błąd. TH wręcz namacalnie wisi w powietrzu. Za mało pada, żeby udawać, że pot zalewający oczy to tylko deszcz. Przewiązanie przez kolucho. Niby proste, ale za pierwszym razem współnieszczęśnik wiąże się w elegancką pętelkę. O dziwo zamiast soczystego “TH” otrzymuje tylko łagodne “co jest k…!” Zaczynam podejrzewać, że Bomba jest dzisiaj nie w formie. Drugiego sposobu przewiązania przez kolucho nawet nam nie pokazuje “amerykański jest do d..” Dobrze dla nas. Mniej do zapamiętania. Deszcz-zbawca wygania nas na chwil parę do “jaskini”, gdzie odkryte nam zostają tajniki zjazdu w wysokim przyrządzie. Deszcz w zasadzie od razu przechodzi, ale w tym samym momencie kończy się herbata w termosie Kapitana, co oznacza nieuchronny koniec zajęć.

DSC02201

Dzień drugi.

Lampa od rana. Miejsce spotkania – Ryczów koło studni. Kapitan Emek Bomba spóźniony precyzyjne ułamki minut. Można zegarki regulować. Regulujemy i jedziemy za Bombomobilem pod pobliskie ostańce. Porzucamy samochody i dalej pieszo. Acha! ukryte ćwiczenia z orientacji w terenie! Dyskretnie zostawiam ślad z okruszków ostatniego krakersa. Docieramy pod sympatyczne skałki. “Wspinanie z dolną asekuracją i przewiązanie przez punkt” rzuca sucho instruktor. Prowadzę pierwszy, Beti mnie łapie. Wojtek dyma do samochodów, bo nie wziął skorupki. Zanim wchodzę na połowę drogi, wraca. Bez kasku. Nie sypał okruszków. Emek z nieźle udawaną rezygnacją idzie mu pokazać drogę. Bez groźby “TH” idzie się lekko i sympatycznie. A może droga taka łatwa? Widok z wierzchołka pozwala odetchnąć. Lekka bryza mile chłodzi twarz. Ale trzeba wracać do rzeczywistości. Poznajemy rodzaje stanowisk. Jakieś pająki, angliki, zosie-samosie i inne takie. Wreszcie kończy się herbata. Na deser jaskinia pozioma. Stopień trudności: sandały, krótkie spodenki i komórka zamiast latarki. Przyjemny chłodek. Drugi dzień bez “TH” czy my na pewno trafiliśmy do tego instruktora co trzeba? Niby podobny, ale widzieliśmy go przecież w akcji z inną grupą na górze Birów kilka tygodni temu… Może się maskuje? Zobaczymy. Wyluzowani bezstresowym przebiegiem szkolenia pozwalamy sobie na relaks. Odwiedzamy Pustynię Błędowską. Fajna. Pusta dość.

13652439_1233775523321434_1449020445_n

Dzień trzeci.

Znajoma już Góra Birów. Po krótkiej scysji z Panem Właścicielem Terenu na temat sposobów dostawania się pod gród przez Jego Teren możemy zaczynać zajęcia. Z wrażenia nawet nie odnotowuję czy KB spóźnił się zwyczajowe 6 i pół minuty, czy nie. Zaczyna być pod górę, mimo że nawet nie wchodzimy w ścianę. Pół dnia uczymy się o kościach, krowich dzwonkach i innych takich. W końcu obwieszony wszystkim, co Emek miał w dwóch przepastnych torbach typu Ikea, robię jakąś drogę z protekcją własną. Skala trudności drabina. Tracimy już nadzieję, na usłyszenie legendarnego “TH” może to nasza wina? Może nie zasłużyliśmy? Dzień mija miło i pracowicie, ale jednak jakiś niedosyt. Jeden termos herbaty później rozstajemy się z niezmiennie miłym i sympatycznym Emkiem (może ufo podmieniło?) i po szybkim zwiedzaniu zamku Pilcza w Smoleniu udajemy się na zasłużony spoczynek.

DSC02330

Dzień czwarty.

Góra Birów dla odmiany. Znamy ścieżki, więc Pan Właściciel Terenu nam zwisa. Może dlatego nawet się nie pojawia. Zegarki znowu można od Emka regulować, Oddychamy z ulgą. Działamy w dwójkowych zespołach. Stanowiska wielkokierunkowe, zmiany na prowadzeniu. Emek się nudzi. Bierzemy to za dowód najwyższego uznania. Ze zdwojonym entuzjazmem zacieramy kości w szczelinach, motamy pętle na mostkach i pipantach. To nie szkodzi, że droga skalą trudności nie porywa. Nie jesteśmy tu po to, żeby poprawiać wynik sportowy, tylko żeby się czegoś nauczyć. Tylko mijająca nas na drodze grupa przedszkolaków trochę nam się dziwnie przygląda. Z żalem żegnamy śliskie ostańce Jury i podejrzanie zadowolonego Kapitana Bombę. Przez parę dni znacznie zwiększyliśmy swoją wiedzę na temat swojej niewiedzy. Nie tracimy nadziei. W Tatrach na pewno wyciśniemy z niego parę soczystych “TH”

Autor: Luźny (Maciek)

Obóz wspinaczkowy IV – kurs 2016

Obóz kursowy 20-24.07.2016r.
Instruktor: Emanuel Soja
Gościnne uczestnictwo: Agnieszka Chojaczyk

W środę późnym wieczorem 20 lipca 2016r. zameldowaliśmy się w Podzamczu na polu namiotowym, by już następnego dnia od godzin porannych rozpocząć szkolenie ze wspinaczki skalanej pod czujnym okiem instruktora – Emanuela. Przywitało nas rozgwieżdżone niebo, super księżyc i widok na podświetlony zamek Ogrodzieniec. Niesamowite jak szybko minęły te 4 ostatnie dni. Cztery gorące, słoneczne i pełne aktywności dni, którym towarzyszyły cztery kolejne zimne noce. Dla ciekawych relacja poniżej.

Dzień pierwszy
Na rozgrzewkę, dla obycia się ze skałą rozpoczęliśmy mało sportowo – wspinem na tzw. „wędkę”. Na miejsce szkolenia nasz instruktor wybierał drogi na skałach góry Birów. Po przeszkoleniu z technik wpinania ekspresów do stanowisk przeszliśmy do wspinaczki sportowej – z dolną asekuracją. Wieczór zakończyliśmy tradycyjnym ogniskiem na polu namiotowym.

13652784_1233775876654732_285266331_n

13650633_1233775813321405_426230910_n

Dzień drugi
Drugiego dnia kontynuowaliśmy wspinaczkę sportową – tym razem na skałach w Ryczowie. Widoki były zachwycające. W czasie szkolenia ćwiczyliśmy również asekurację z górnego stanowiska. Ponieważ jedna z naszych koleżanek nie była nigdy w jaskini, po zajęciach odwiedziliśmy również jedną z okolicznych dziur – Jaskinię w Staszakowej Górze. Po tak intensywnym całodziennym wysiłku w pełnym słońcu postanowiliśmy udać się na relaks w Podzamczańskiej Stodole przy zacnym jadle i lokalnym napitku browaru Jurajskiego. Wieczorem postanowiliśmy również zwiedzić zamek, ale z racji późnej pory pozostał nam ”lichy spacer po okolicy” i podziwianie zachodu słońca nad zamkiem Ogrodzieniec z jednego z garbów wielbłąda. Takiej perspektywy zazdrościli nam wszyscy przechodni turyści.

13823519_1233759619989691_33988974_n

Dzień trzeci
Trzeci dzień upłynął pod znakiem wspinaczki tradycyjnej i szklenia z tradowania – osadzania kości, heksów, trikamów, rocksów i aktywnego wykorzystywania taśm do tworzenia punków asekuracyjnych w ścianach – na skałach góry Birów. Największym mentalnym wyzwaniem była wspinaczka na osadzonych przez siebie punktach, ale czujne oko instruktora z drugiej liny weryfikowało każdego heksa, rocksa i trikama, więc byliśmy bezpieczni. Ponadto poznaliśmy techniki zakładania stanowisk z taśm i liny (motyle, pająki, wyblinkowe, samonastawne). Wieczorem po zajęciach i uzupełnieniu energii, poszukując otwartego sklepu z pieczywem, spontanicznie zdecydowaliśmy się na wyprawę na pustynię Błędowską, gdzie udało nam się dotrzeć przed zachodem słońca. Podziwialiśmy ten twór natury z dwóch perspektyw – poligonu w Chechle (bardzo polecamy) i punktu widokowego na wzgórzu Czubatka.

13823160_1233772916655028_1430300733_n

Dzień czwarty
W niedzielę skupiliśmy się na wspinaczce tradycyjnej, rozszerzając ją o wspinanie wielowyciągowe, budowanie stanowisk zabezpieczonych przed wyrwaniem z przeciwstawnych punktów, asekurację z górnego stanowiska i prezentację technik ratowniczych: wyciąganie poszkodowanego, przenoszenie obciążenia poszkodowanego z asekurującego na stanowisko, spuszczanie poszkodowanego na łączonych linach (przejście węzła przez stanowisko). Po zajęciach udaliśmy się w drogę powrotną do Wrocławia.

13650424_1233770999988553_1737231827_n

DZIĘ-KU-JE-MY naszemu instruktorowi – Emek – Ty Świetlisty Moście – równy gość z Ciebie
Dziękujemy Agnieszce, która w ostatniej chwili zgodziła się zastąpić jedną z naszych nieobecnych koleżanek i zajęcia mogły odbyć się normalnie. Poza tym joga na ścianie jest fajna.

13650521_1233775483321438_1088606931_n

Tekst: Małgorzata Orłowska

Obóz wspinaczkowy III – kurs 2016

Czworo ich było: Kamila, Radek, Marcin i Tomek – jaskiń im się zachciało. A jak wiadomo jaskinie to ciemno, błoto, mokro, lina(+węzły), ten przeklęty szpej no i wspinaczka. Dnia 13-go jeszcze lina kursowa ciepła – jeszcze Tomek węzły u Adama zdaje. Ufff już zdane, wyruszamy. Jeszcze szybkie przepakowanie sprzętu do samochodu Radka i wyjeżdżamy. Ledwo co wyjechaliśmy z Wrocławia A4 stanęło nam na drodze. Okazało się ze szlabany przy punkcie opłat są brudne i ekipa sprzątająca musiała wstrzymać pobór opłat aby je wyczyścić (to bardzo ważne!) powodując spory korek na A4. Na szczęście była to jedyna przygoda jaka nam się trafiła podczas podróży. Kilka godzin podróży, zmęczeni dojechaliśmy. Jura, Podzamcze, ciemno, pada, pusto, zimno, psy..ten tego. Konsternacja czy to jest nasze pole namiotowe czy właśnie wbijamy się komuś na teren prywatny. Chwila namysłu, szybko się w deszczu rozbijamy. Jak się okazało nie pomyliliśmy się.

13698019_1169712319715896_8711673149495329146_o

Pierwszy dzień, moje pierwsze doświadczenia z wspinaczką skałkową. Boje się ale jakoś próbuje, tym bardziej że dostaliśmy pozwolenia od Polskiego Związku Wędkarskiego pozwolenie na wędkowanie w moim przypadku. Emek testuje nasz poziom. Od razu wyszło kto ile spędził czasu na skale/ściance. Pierwsze odpadnięcie, trochę wstyd bo inni radzą sobie doskonale. Ale jest, jest pierwszy sukces, ‘szczyt’ zdobyty, nie jest złe. Pogoda fatalna co chwile pada. Skała mokra i śliska, wspinaczkę przeplatamy z szkoleniami niewymagającymi wspinania się. Mokra i śliska – to prawie jak w jaskini – czemu narzekam? Jak tylko przestaje padać, lekko podeschnie – szybko na ścianę!

13698019_1169712319715896_8711673149495329146_o2

Kończy się pierwszy dzień, dłonie tak mnie bolą, że nie jestem w stanie utrzymać sztućce jedząc obiad. Wypada mi z rak jak kroje kotleta. Pięknie sobie myślę, to już się powspinałem. Jednak następnego dnia nic już takiego nie wystąpiło.

Tomek wspiął się nie tylko na skałki ale też na wyżyny kreatywności. Mając zbyt ciasne buty, wymyślił klapki wspinaczkowe. Sprawdzały się wyśmienicie.

Kolejna droga do wywspinania. Gdzie te chwyty?

– Emek którędy teraz?

– No jak to gdzie, do góry!

13765865_1169712329715895_4882239976903162117_o

A no i był też doping od Emka:

Czemu taki smutny i poważny? Dawaj z uśmiechem na twarzy i pogardą w oczach dla śmierci.

Prawie cały czas uprawialiśmy wspinaczkę styl – przeplatany: pada, wspinamy się, pada, wspinamy się. Po wspinaczce odpoczynek, obiad, zwiedzanie okolicy – punktów widokowych, zamku Ogrodziniec, sali tortur. Znowu deszcz…takie warunki że nawet wódki się nie chciało pić. Mokro, ogniska nie będzie! A jednak załatwiłem trochę suchego drewna od właściciela na wysuszenie i rozpalenia drewna. Tomkowi udało się rozpalić i mogliśmy się choć jednego dnia rozgrzać.

Jedna okazja przeszła mi koło nosa. Nie zdałem sobie sprawy ze jesteśmy nieopodal naszej jedynej polskiej pustyni! Następna grupa kursu wspinaczkowego wiedziała o tym i ją odwiedziła, czego im zazdroszczę. A właśnie zapomniałbym, mieliśmy tez nieprzyjemne zdarzenie, taki jeden bandyta – ksywa Hex wyskoczył zza rogu pobił Emka, rozcinając mu łuk brwiowy ale szybko został spacyfikowany.

Nim się obejrzeliśmy jakoś szybko minęły te niepogodne 4 dni. Parę nowych siniaków i doświadczeń (dla mnie), pewien niedosyt(Kamila I Radek), nowe produkty obuwnicze (Tomek) i jeszcze parę innych – z takim to statusem zakończyliśmy obóz wspinaczkowy. Finalny dzień zakończyliśmy Bida daniem i zbłądzeniem w okolicy Oławy.

Tekst i zdjęcia: Marcin O.

Obóz wspinaczkowy II – kurs 2016

Chciałbym w tym tekście przekazać iście osobliwą atmosferę towarzyszącą nam, podopiecznym, podczas kursu wspinaczkowego.

Atmosfera ta powstała w wyniku klinczu, zderzenia bądź, o zgrozo, kooperacji pięciu person o totalnie odmiennym charakterze – gadatliwego starego hipisa Pastaniego (w osobie Mateusza „Makarona” Makarskiego), srogiej Królewny Niny (granej przez Ninę Sołtysek), odważnego Piotrka (w osobie Piotra Dudzika) oraz małomównego Jacy (autora tego tekstu – Jacka Malinowskiego). Cała grupa została powierzona pod opiekę jednoosobowego grona pedagogicznego w osobie Pana Instruktora Emka (Emanuela Soi).

Zacznę od opisu sytuacji. Możliwe iż pozwoli to szanownemu czytelnikowi lepiej poczuć zastaną sytuację.

Skała jaka jest każdy wie. Wielka, pionowa. Idziemy do góry. Zjeżdżamy w dół. Proste. Jednakże Jurajski wapień jest niezwykły. Jest ewenementem na skalę światową. Jest…

Śliski.

Śliskość odbiera animuszu, gasiodwagę. Wspinacz postawiony na śliskiej gładkiej ścianie wygląda niczym kot zjeżdżający po firance – rozpaczliwie sunie w dół – wbijając swe pazury w nieprzeniknioną ścianę, modląc się o choćby jeden punkt zaczepienia – upragnioną klamę, choć małą wypustkę, dziurkę, pipant, pizdżyk…

Z uśmiechem na ustach i z pogardą dla śmierci w oczach pokonywaliśmy kolejne metry tej dziwnej skały, w możliwie łatwym i bogato urzeźbionym terenie. Kolejne wyciągi poprzerywane były cennymi, praktycznymi wykładami prowadzonymi przez szanownego Pana Instruktora.

Mieliśmy okazję pokonać strach, skałę, samego siebie, a Pastani pokonał własne buty wspinaczkowe. Nie straszne były niepewne kości, krucha skała, długie runouty (całe 2 metry!). Największą grozą wiała kleszczowa inwazja z widmem Boreliozy w tle. Pastani, zaatakowany  przez bestię – krwiopijcę, zapewne o tej porze wypatruje złowrogiego rumienia. Również autor niniejszego tekstu znalazł podstępne stworzenie wgryzione w swoją skórę.

Oprócz ataku leśnych krwiopijców nie zdarzyło się nic niezwykłego lub niebezpiecznego. Był nieblok, nieluz, nieauto, niewybierz (albo niewybieraj), nielina, nieide, niewspinanie i nielot. A raczej 4 nieloty – całe szczęście w ogólności, bo nikt nie poleciał. Wszyscy cali i zdrowi, mimo ogarniającej ekspozycji, panicznych uwag Niny  i trzęsących się łydek na stopniach.

Niestety Pastaniegonie zdołał wykończyć żaden lecący kamień, wyciąg, trudność czy crux. Za to skutecznie rozłożył go na łopatki shaketruskawkowy w Maku, podczas drogi powrotnej.

Grono niebytów zasiliła także osoba fotografa. W związku z tym nie posiadamyżadnych zdjęć z wyjazdu. Zresztą…. Nie było na to czasu.

Wróć!

Dwa zdjęcia od Niny (Skoro miała czas na robienie zdjęć, to leserowała. Nie bądźcie jak Nina!)

13639901_1199524356745736_1641769607_o

13663543_1199524353412403_1384758633_o

Tekst: Jacek Malinowski
Zdjęcia: Mateusz Makarski

Obóz wspinaczkowy I – kurs 2016

Załoga bombowca w składzie: Malina, Emil, Brokół i Bartek pojechała 20 czerwca na czterodniowy kurs wspinaczkowy.

7

Od samego początku nie brakowało nam wrażeń. Zajęcia prowadził instruktor Emanuel Soja, osoba bardzo konkretna i rzeczowa, przez co od razu go polubiliśmy.

4

Nie cackał się z nami, jedno wejście “na wędkę” w celu sprawdzenia naszych umiejętności, kilka ćwiczeń na wybieranie i wydawanie liny, wpinanie liny w ekspresy i zaczęliśmy się wspinać z dołem. Już pierwszego dnia niektórzy z nas, boleśnie przekonali się co to znaczy, że wapienie na Jurze są jak mydło.

8

Zajęcia bardzo intensywne i różnorodne, ciężko było przyswoić tę całą wiedzę w tak krótkim czasie. Wspinaczka tradowa, czyli na własnej asekuracją to najlepsza motywacja do nieodpadania i dawania z siebie 200%, aby nic nie skopać i poprowadzić bezbłędnie drogę. Jak dla mnie był to jak na razie jeden z najlepszych wyjazdów kursowych, sprawdzenie nabytej oraz zdobywanie nowej wiedzy i praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka.

5

Tekst: Mateusz “Malina” Malinowski
Zdjęcia: Mateusz “Malina” Malinowski