Liny, deszcz, jaskinie – speleopiknik przy jaskini Radochowskiej
W lipcowy weekend (08-09.07) ponownie przyjechaliśmy pod Jaskinię Radochowską, by stworzyć tam mini park linowy dla najmłodszych turystów odwiedzających to urocze miejsce. Co prawda sobota była przede wszystkim deszczowa, ale niedziela rozbłysnęła pięknym słońcem.
Sobotni montaż stanowisk zaczęliśmy w deszczu, który łaskawie przestał padać, gdy zdeterminowani postanowiliśmy, że rozwiesimy te liny i zrobimy wszystko zgodnie z planem godzinowym. Pierwsze powstały tyrolka i slackline, w naturalnym zagłębieniu schowaliśmy tunel, czyli naszą przenośną jaskinię, potem dorzuciliśmy jeszcze stanowisko do budowy wieży ze skrzynek oraz długi i wysoki most linowy. Wszystkie stanowiska umiejscowiliśmy wzdłuż ścieżki wiodącej do jaskini, więc nie było problemów, by nas znaleźć i z tych atrakcji skorzystać.
W sumie kilkadziesiąt osób (w tym sporo uczestników letniej kolonii) skorzystało z naszych punktów uzyskując przy okazji dyplom Małego Grotołaza. Mamy nadzieję, że z czasem będą chcieli zostać dużymi grotołazami – i że znajdą nas wtedy bez problemu.
Żeby jednak nie było za pięknie, ok. 15.00 znowu zaczęło padać, lać, grzmieć i ogólnie straszyć przedwczesnym zakończeniem zabaw linowych. Nie poddaliśmy się – mali grotołazi, którzy zaklepali sobie kolejkę byli pod ziemią i nic o rzęsistym deszczu nie wiedzieli, więc jak tylko z nieba spadła ostatnia kropla, a spod ziemi wyłoniła się grupa eksploratorów, ruszyliśmy z powrotem na drzewa i do lin. Pogoda jednak wielkich nadziei nie dawała.
Ale nie ma tego złego… skoro nie było turystów, sami znaleźliśmy sobie rozrywkę. W obroty poszła Nikola, czyli system podziemnej łączności bezprzewodowej. A w jaskini Radochowskiej postanowiliśmy – oprócz testów z Nikolą – pochodzić po bocznych ciągach bocznych ciągów. Chociaż chodzić w tym przypadku to duże nadużycie – większość czasu się czołgaliśmy i przeciskaliśmy. Po Jaskini Radochowskiej czekała nas jeszcze jedna, położona kilka kilometrów dalej Jaskinia na Ścianie.
Najpierw ostro w górę, potem lekkie czołganko i… kurde taka duża dziura, tego się nie spodziewaliśmy. Rozpełzliśmy się na wszystkie strony znowu odchodząc w na boki od ciągu głównego. Wieczór dał nam odpocząć od deszczu, dzieci miały seans filmowy, a my seans ogniskowy. A gdy najmłodsi uczestnicy poszli spać (oburzeni lekko, tym, że muszą, skoro dorośli zostają), wrzuciliśmy na ekran filmowe dzieła i dziełka o jaskiniach.
W niedzielę liny się suszyły i służyły dalej. Jedyną atrakcją, jaką musieliśmy wyłączyć z użytkowania był tunel, bo zamókł doszczętnie. Ale trafiła się nam kanikuła i w sumie kilkunastu uczestników – chyba nikt nie wierzył, że poranna pogoda dotrwa do wieczora. A dotrwała. I my też. O 16.00 przyszedł jednak czas na zwinięcie wszystkich atrakcji, zapakowanie przyczepki i powrót do Wrocławia.